Kilka słów przed...

Od dwóch dni nad Turynem przewalały się deszczowe chmury, jakby pogoda chciała towarzyszyć wydarzeniu, określonemu później jako "czarny dzień" Całunu Turyńskiego.

Na ten dzień - 13 października 1988 r. - czekały od kilku miesięcy miliony ludzi: naukowcy badający od lat ten unikatowy przedmiot archeo­logiczny, czciciele Całunu jako relikwii Męki Pańskiej, oraz ci, którzy o nim coś słyszeli z okazji ogłaszania sensacyjnych wyników, wskazujących na autentyczność grobowego płótna Jezusa. Został bowiem poddany decydują­cemu testowi: analizie chemicznej, określającej wiek przedmiotów pochodzenia organicznego. Całun Turyński jest właśnie takim przedmiotem. Jest tkaniną lnianą.

Od pobrania próbek w kwietniu miesiące dłużyły się. Raz po raz pojawiające się w prasie przecieki ujawniały szczegóły prac prowadzonych "w sekrecie" przez trzy laboratoria: w Tucson (USA), w Zurychu (Szwaj­caria) i w Oxfordzie (Anglia). Zaciekawienie ich wynikami było duże, ponieważ zastosowana metoda cieszyła się dużą popularnością ze względu na niezwykłość procesu. Fascynowała jej technologia, w procesie której izotop węgla C-14, tworzący się w atmosferze na wysokości od 10 do l5 km, jest liczony po spaleniu próbki. Niezwykłością metody jest właśnie liczenie. Na 1000 miliardów jednostek węgla C-12 przypada 1 (słownie: jeden) nie miliard, ale jeden izotop węgla C-14, który liczy wiek przedmiotu! Jeśli te karkołomne dla przeciętnego śmiertelnika obliczenia dotyczące tkaniny całunowej nie wskażą na I wiek, wówczas jej prawdziwość jako relikwii stanie pod znakiem zapytania.

Dzień 13 października 1988 r. dał odpowiedź bulwersującą, zaskakują­cą, sensacyjną. Kard. Anastasio Ballestrero, kustosz Całunu, ogłosił otrzy­many wynik testu: wskazywał on na okres od 1260 do 1390 r., czyli na "najciemniejszy" okres średniowieczny i najtrudniejszy dla Całunu! Przeciw­nicy autentyczności relikwii turyńskiej triumfowali, a artykułom - przyj­mującym ten wynik bez zastrzeżeń - można by było nadać wspólny, ironiczny tytuł: "Chrystus stracił Całun".

Ogłoszenie przez laboratoria i część prasy Całunu Turyńskiego fal­syfikatem, było jednak przedwczesne. Średniowieczna data pozostawała w sprzeczności z uzyskanymi dotychczas danymi, które ujawniły taką naturę wizerunku martwego ciała Ukrzyżowanego widniejącego na Całunie i taką strukturę tkaniny, że wykluczały one uzyskaną datację. Uznając ją, trzeba byłoby przyjąć absurdalny wniosek: relikwia ta nie jest falsyfikatem, lecz średniowiecznym oryginałem! Oznacza to, że do jej wyprodukowania trzeba by było jakiegoś żywego człowieka zbić pięściami i kijami, ubiczować, ukoronować cierniem i zabić przez przybicie do krzyża gwoździami. Można to było ostatecznie wykonać; uzyskanie jednak takiego wizerunku, jaki widnieje na Całunie, było niewykonalne. Dlaczego? Pytanie to jest naiwne. Po prostu "nie wychodzi" dziś, a tym bardziej nie mógł on być wykonany przed sześciu stuleciami. Dyskusję na ten temat - wprost makabryczną - przerywa fakt, że żaden współczesny uczony nie tylko nie jest w stanie powtórzyć techniki tajemniczego procesu powstania wizerunku całunowego, ale nawet go wytłumaczyć. A jak można coś wyprodukować, o czym się nie wie, jak to powstało. Tak. Ale zdarzyło się blisko 2000 lat temu na Golgocie. Ewenement? Dowody? W tym miejscu pozwolę sobie na odsyłacz: "Szczegó­ły poniżej".

Mimo to - w owym "czarnym dniu" - wielu jak gdyby zatraciło świadomość faktów, że wizerunek na Całunie powstał wskutek obecności prawdziwego ciała Ukrzyżowanego, że to ciało po 30 godzinach musiało zeń zniknąć (nie wyjmowane przez nikogo!), że "obraz" utrwalił się w negatywie fotograficznym, wskutek tajemniczej siły promieniującej z martwego i zim­nego ciała! "Nadpaliła" ona tylko powierzchnie włókien lnianych tkaniny, tworząc prawie ukryty obraz, ujawniony w całym swoim "straszliwym pięknie" dopiero po wykonaniu pierwszej fotografii, jak gdyby Całun czekał na koniec XIX wieku, by ukazać się ludziom wieku następnego. Jest to negatyw unikatowy, którego zaskakującą cechę odkryła aparatura lotów kosmicznych. Tą cechą jest jego trójwymiarowość!

Urok metody C-14 był jednak tak silny, że nawet kard. A. Ballestrero w swoim komunikacie nie nazwał Całunu relikwią, lecz "ikoną", zaznaczając jednak, że Kościół wobec niego zachowuje nadal cześć, "ponieważ wartość obrazu góruje nad przypuszczalną wartością zabytku historycznego". Rze­czywiście, jest to "ikona", ale "nie uczyniona ręką ludzką" i "wykonana" ...krwią. Nie jest to stwierdzenie oparte tylko na tradycji, lecz na badaniach naukowych. Skłoniły one uczonych do sformułowania paradoksalnego określenia: ten wizerunek nie miał prawa zaistnieć.

Była to jednak tylko "chwila". Tylko na "moment" niektórzy pochylili głowy przed - jak się wyraził V. Messori - "Świętą Matką Nauką i jej Synkiem Świętym C-14". W tej upokarzającej wypowiedzi słowo "nauka" nie oznacza jednak ogólnie nauki, ale jedną jej gałąź, a na tej gałęzi cienką gałązkę jej działu: "metoda datowania przy pomocy izotopu węgla radioak­tywnego C-14".

Została ona wykonana w przedziwny sposób. Laboratoria i ich dyrektorzy działali sami, odsuwając od analizy tak specyficznych próbek -jakie zostały wycięte z tkaniny całunowej -wszystkich innych, którzy od lat ją badali i znali przeliczne jej "urazy". Co więcej. Z chwilą ich uzyskania przestali przestrzegać przyjętych ustaleń i przeprowadzili test nie dopusz­czając żadnej kontroli z zewnątrz.

Nic więc dziwnego, że reakcja była natychmiastowa. Dzień po "czarnym dniu" - gdy dyrektorzy laboratoriów ogłaszali, że Całun Turyński jest falsyfikatem - prasa i inne środki masowego przekazu (poza przeciwnikami jego autentyczności), zamykały swoje komentarze znamiennym wnioskiem: "A jednak Całun nadal strzeże swojej tajemnicy". Wypowiedź tę przytaczam z francuskiego Le Monde, jak i z polskiego Przekroju.

Wyniku testu C-14 nie można było pogodzić z innymi wynikami danych naukowych, przemawiających w stopniu najwyższego prawdopodobieństwa na rzecz utożsamienia Całunu z grobowym płótnem Chrystusa. W prasie wprost zawrzało, a była to wrzawa uczciwa, gdyż nie tyle zarzucano błąd metodzie - choć i tych posądzeń nie brakowało - co udowadniano, że stan aktualny tkaniny całunowej nie nadawał się do tego rodzaju testu i to przeprowadzonego bez uprzedniego rozeznania stopnia zanieczyszczenia próbek, jak i wewnętrznej przemiany włókien lnu. Rzutowało to decydująco na "odmłodzenie" tkaniny całunowej.

Stwierdzenie: "Całun Turyński nadal strzeże swojej tajemnicy", od początku było uzasadnione. W niespełna rok później (jacy ci uczeni są powolni!), zjazd naukowców w Paryżu podtrzymał wprawdzie ważność wyników testu C-l4, lecz stanowczo odrzucił oświadczenie laboratoriów, że są one ostateczne. "Między nami naukowcami" wszelkie skandale tego typu załatwia się po czasie i delikatnie. Po prostu orzeczono, że zaistniałe odchylenia w datacji od normy wystarczają, by test powtórzyć, ponieważ uzyskana data nie jest w pełni prawdopodobna. Naukowcy nie pominęli jednak sprawy istotnej: wyniki testu C-14 nie uprawniają do określenia Całunu "średniowiecznym falsyfikatem". Laboratoria mogły tylko stwier­dzić: takie są wyniki. Wyciąganie z nich wniosków nie jest ich kompetencją. Ma do tego prawo grono uczonych wszystkich dziedzin wiedzy, zajmujących się badaniem Całunu.

Wobec replik takich autorytetów naukowych, dyrektor Muzeum Bry­tyjskiego, który uznał się za jedynego koordynatora prac i kontrolera ich przebiegu, wyparł się, by kiedykolwiek Całun Turyński określał falsyfika­tem. Listownie przeprosił doradcę kard. A. Ballestrero "za kłopoty", jakie spowodował. Mało kto słyszał o tym odwołaniu... Pomówienie pozostało.

Wiadomość, że Całun jest falsyfikatem, albo - w najlepszym wypadku "coś z nim nie było w porządku" - utkwiła w świadomości wielu. Co gorsze, pozostało podejrzenie i utrwaliło się zniechęcenie zajmowania się Całunem, przedmiotem - o dziwo - znanym niemal powszechnie. Trudno się temu dziwić po rozgłosie, jaki spowodowała średniowieczna datacja. O odbiorze tej "sensacji" mogłem przekonać się osobiście w kraju i za granicą, rozmawiając z ludźmi. Nie spotkałem ani jednej osoby, która by o teście C-l4 nie wiedziała. Gdy pytałem dalej, słyszałem jednobrzmiącą odpowiedź: "Jest przecież falsyfikatem", lub: "Podobno nie jest prawdziwy".

Właśnie ten fakt skłonił mnie do napisania tej książki. O Całunie i metodzie C-l4 pisałem wiele, ale nigdy nie miałem zamiaru zabrać się do napisania książki. Nie czułem się aż w takim stopniu przygotowany, a na zamówienie wydawnictw odpowiadałem, że są lepsi ode mnie. I tego zdania nie zmieniam. Coś się jednak zmieniło we mnie, gdy przeczytałem książkę włoską O. Petrosillego i E. Marinelli pt. Całun - zagadka w probierzu badań naukowych (1990). Dopiero wówczas dowiedziałem się o kulisach prze­prowadzenia testu C-14, których opis można porównać do tzw. literatury sensacyjnej. Postanowiłem więc owe kulisy odsłonić w imię prawdy o Cału­nie i również po to, by zatrzeć cień podejrzeń co do tej relikwii, o której dr B. Barberis powiedział, że "ostatecznie ona jest jedyną ofiarą" nieod­powiedzialnych ludzkich działań. Bo tak zgodę na przeprowadzenie testu, jak i wykonanie analizy, można określić.

Może ktoś zapytać, czy warto podejmować ten temat? Czy cała sprawa Całunu jest aż tak doniosła, by do niej wracać? Na te pytania odpowiedzieli naukowcy. Podjęli dalsze badania. Chciałbym ze swej strony przypomnieć, że wiara w Całun nie jest potrzebna do zbawienia, ani nawet do wsparcia duszpasterskiej działalności Kościoła. Od początku powstania Kościoła płótno grobowe Jezusa nie stanowiło przedmiotu szczególnego zaintereso­wania, nie ma o nim najmniejszej wzmianki w reszcie pism nowotestamen­towych. Chrześcijanie, nie uznający relikwii, uznali ten fakt za wystarczający dowód na nieautentyczność Całunu i - z punktu widzenia prawd wiary - mogą spokojnie trwać w tym przekonaniu, podobnie jak i wielu katolików, nie wyłączając duchowieństwa. Wiara nasza opiera się wyłącznie na świadec­twie Apostołów, jakie pozostawili Kościołowi, który to świadectwo wcielał w życie (Tradycja) i utrwalił na piśmie (Nowy Testament). I to wystarcza.

Tak. To jest istotne i najważniejsze. Przez ponad tysiąc lat Kościół - tak wschodni jak i zachodni - rozwijał się bez "pomocy" grobowych płócien Jezusa, ponieważ na początku nie odgrywały istotnej roli w ewangelizacji. Dlatego główne z nich-to z wizerunkiem-zostało "zamaskowane": złożone w formę obrazu, ukazującego niby na chuście oblicze Zbawiciela. Tylko oblicze. Taki obraz można było czcić, ale dopiero, gdy nadszedł stosowny czas. Po okresie ukrycia Kościół mógł wykorzystać ów wizerunek "nie ręką ludzką uczyniony" ("acheiropoietos" czy "nerukotwornyj") - jak był określany - do przedstawiania Chrystusa w kulcie i sztuce. Dziś inaczej nie wyobrażamy sobie Jezusa, jak Tego z mandylionów (ikon Jego oblicza), które były i są kopiami oblicza z Całunu.

Znów może paść pytanie: czy to ważne? Okazuje się, że tak. Taki jest człowiek, a próby "uduchowienia" go i oderwania od tego, co można zobaczyć i dotknąć palcami, są "nie ludzkim" podchodzeniem do życia. Sam Chrystus uszanował naszą uporczywość w takim podchodzeniu do spraw nawet nadprzyrodzonych, skoro pozwolił Tomaszowi dotykać po zmartwych­wstaniu swoich ran. Wprawdzie zaznaczył, że błogosławieni są ci, którzy- nie ujrzeli, a uwierzyli (J 20, 29), przyszedł jednak, by spełnić prośbę wcześniej wyrażoną: Wierzymy, Panie, ale pomnóż naszą wiary (por. Łk 17, 5).

Nie tylko na tym polega wartość Całunu. Przede wszystkim - poza wartością "obrazu" - posiada on cechę niezwykłą: jest "kliszą fotograficzną" męki, śmierci i ... zmartwychwstania Chrystusa (w tym ostatnim wypadku świadkiem "bez dowodów"). Jest cennym, autentycznym komentarzem do opisów ewangelicznych. Poszerza je, przybliża, uwidacznia. Zawsze jednak Osoba Chrystusa i ostatnie wydarzenia z Jego życia ziemskiego, powinny być głównym celem naszego zainteresowania się tą relikwią. Wizerunek całuno­wy pełni tylko funkcję pośrednika między nami a Nim.

Tak się złożyło, że przemówił on w sposób niespodziewany z chwilą wykonania pierwszej fotografii w 1898 r. Dopiero w owym momencie ujawnił się w pełni Jego wizerunek, od wieków fascynujący chrześcijan, a od uzyskania fotograficznego zdjęcia - naukowców. Dla jednych i dla drugich - a ci jedni w ogromnej większości są również tymi drugimi, a drudzy pierwszymi - wizerunek na Całunie jest fotografią Człowieka zamęczonego, pohańbionego i zniszczonego przez śmierć krzyżową, poniżonego biczowa­niem i wykpionego koronowaniem cierniową koroną, które skąpało w krwi całą Jego głowę. Ten Człowiek - jak stwierdziło po "czarnym dniu" wielu publicystów, wierzących i agnostyków - uosabia sobą "wszystkie cierpienia świata", jak gdyby mówił, do czego zdolna jest nienawiść, a jak daleko może posunąć się miłość. Jan Ewangelista wyrazi to słowami, poprzedzającymi pojmanie Jezusa: ... Do końca ich umiłował (J 13, 1). Owe "do końca" widać na Całunie.

Stopień tego umiłowania ukazuje więc Jego śmierć na krzyżu i nie jest rzeczą obojętną dla naszej wiary, a raczej życia wiarą - ujrzenie dokumentu tej śmierci. Fotografia Całunu pozwala na odtworzenie całego wydarzenia z Jerozolimy i Golgoty po to, by naocznie przekonać się, jak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, by każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Całun uwidacznia nam, że owe "jak" umiłowania przerzuca się na każdego "kto w Niego wierzy". Chrystus bowiem przed swoją śmiercią nałożył na swoich wyznawców obowiązek naśladowania Go: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem (J 15, 12). Niekoniecznie "do końca" jak On. Ale iluż Jego braci ludzi było i jest maltretowanych podobnie, biorąc pod uwagę chociażby tylko XX wiek? Ilu w obozach Europy i Azji powtarzało Jego zawołanie: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił! (Mk 15, 34). Lub gorzej: ginęło z beznadziejną myślą, że Boga widocznie nie ma!...

Te wypowiedzi wskazują na właściwą rolę Całunu, rolę dodatkową, ale pożyteczną dla nas samych. Paweł VI ujął ją słowami: "Jest to dla nas ogromna szansa, jeżeli wizerunek zachowany na Świętym Całunie pozwoli nam na kontemplowanie jakiegoś autentycznego zarysu postaci Jezusa, i jeżeli zaspokoi nasz głód tak bardzo wyraźny, aby móc Go poznać również wizualnie (...). U wszystkich wierzących, zebranych wokół tego cennego i świętego skarbu, wzrastać będzie zafascynowanie Jezusem i wyraźniej zabrzmi w naszych sercach Jego ewangeliczne napomnienie, wzywające do szukania Go tam, gdzie pozostaje ukryty, i tam, gdzie pozwala nam się odkrywać, to znaczy w braciach naszych" (22 XI 1973).

Celem tej książki jest przywrócenie owej szansy w odbiorze powszech­nym po "czarnym dniu" Całunu. Ukazanie przebiegu wykonania testu C-14 będzie demityzacją jego przypuszczalnego fałszerstwa. Byłoby to jednak działanie bezskuteczne, gdybyśmy nie poznali "poszkodowanego". Kto zna Całun jako przedmiot, nie ma wątpliwości co do jego autentyczności nawet - a powiem zwłaszcza - po przypisaniu tej relikwii średniowiecznego pochodzenia.

Moje osobiste przekonanie nie opiera się na wierze, lecz na przesłan­kach, jakich dostarcza wizerunek i tkanina całunowa. Podobne przekonanie posiadał agnostyk Y. Delage, który w 1902 r. - a więc na samym początku badań naukowych - oświadczył: "Uznaję Chrystusa za postać historyczną i nie widzę przyczyny, dla której ktokolwiek mógłby się zgorszyć tym, że do dziś zachowały się ślady jego ziemskiego życia". Nie jestem agnostykiem i będę określał jednoznacznie "odbicie" owej postaci historycznej na relikwii turyńskiej, jako wizerunek Jezusa Chrystusa, Człowieka z Całunu, czy Ukrzyżowanego. Chociażby nawet w myśl rzymskiej zasady: Certum est, quia impossibile est - jest pewne, ponieważ jest niemożliwe.

Całun Turyński jest przedmiotem materialnym i może być badany i poznawany przez każdego bez różnicy przekonań światopoglądowych czy wyznaniowych. W grupie 40 uczonych, zrzeszonych w stowarzyszenie o skrócie STURP, pracują nad Całunem uczeni: Żydzi, katolicy (tych jest zaledwie kilku) i chrześcijanie różnych wyznań (cała reszta). Szansa, o której mówił Paweł VI, może być wykorzystana lub nie, ale jest wymownym wezwaniem. L. Schiatti, wprowadzając do lektury referatów wygłoszonych na Kongresie nt. Całunu w 1978 r., opisał ją słowami: "W naszych czasach, w których dominuje upodobanie do obrazu, najbardziej wyszukane badania naukowe i wyniki elektroniczne tak dalekie od wiary prostaczków, mogą przyczynić się do zrozumienia tego oblicza żywego w majestacie śmierci, będącego zwiastunem niemym, lecz jakże wymownym, wysłanym do naszej rodziny ludzkiej, roztrzęsionej i zawiedzionej, żyjącej na końcu tysiąclecia, któremu mimo wszystko udaje się być jeszcze chrześcijańskim".

Dlatego zachęcam do przeczytania tej książki. Niewierzący znajdzie w niej opis niezwykłej przygody naukowców, bezradnych wobec "opornego" starego płótna; wierzący - prawdziwy ilustrowany komentarz do Ewangelii; wątpiący będą mieli okazję wzmocnić swoje przekonanie o sensie życia nawet takiego, jakie ich dręczy. Oto jej treść:

W pierwszym rozdziale będzie do nas "mówił wizerunek", którego obraz przybliża nam wyniki badań naukowych. "Tkanina ujawni" nam w drugim rozdziale to, co się nagromadziło w niej w ciągu wieków i zaprowadzi śladem wypaleń w jej dzieje, pełne domysłów, ale jednocześnie śladów jej istnienia.

Po zapoznaniu się z tym niezwykłym przedmiotem, przeżyjemy krótki, ale burzliwy okres przygotowania Całunu do "próby ognia", czyli do poddania skrawków płótna całunowego testowi C-14, oraz wykonania analizy, określającej jego średniowieczne pochodzenie.

Sensacyjna, lecz bulwersująca datacja, to treść następnego rozdziału, zatytułowanego pytaniem: "Czy Chrystus stracił Całun?" Posądzenie o fal­syfikat wywołało powszechną reakcję, której przebieg ukaże przegląd urywków prasowych z zagranicy i z Polski. Program i wdrożenie dalszych badań zakończy "casus Całunu" podjęty w tej książce.

Dobrze byłoby, gdyby lekturze tej książki towarzyszyła wypowiedź adwokata amerykańskiego J. Davitta: "Nie wierzymy w Chrystusa ze względu na Całun, lecz go czcimy, ponieważ wierzymy w Chrystusa".

Warszawa, 8 września 1992 r.