Świadek zmartwychwstania

Kiedy Ojciec Święty Jan Paweł II wizytował po raz pierwszy wspólnotę Kościoła w Turynie, na głównym spotkaniu przed katedrą Św. Jana Chrzciciela podczas Mszy świętej wygłosił wymowną homilię.
Miał przed sobą ogromną rzeszę mieszkańców miasta, które uważane było wówczas za "stolicę włoskiego terroryzmu". Mówił o strachu, a zaczął od tego, jaki jeszcze ogarniał Apostołów, mimo że Chrystus już zmartwychwstał. Pusty grób i znalezione w nim płótna nie były dla nich wystarczającym dowodem - poza Janem, który się ze swoją wiarą "nie wychylał", że rzeczywiście Jezus powstał z martwych. Oglądał je Piotr i Jan. Ten ostatni, patrząc na płótna, uwierzył (J 20, 8), Piotr natomiast, gdy wrócił do siebie, dziwił się temu, co się stało (por. Łk 24, ł2). Strach był silniejszy. Wieczorem zebrali się w Wieczerniku, zamykając drzwi z obawy przed Żydami. Wówczas to przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzeki do nich: "Pokój wam!" (J 20, 19).
Ojciec Święty - po opisie tego wydarzenia - zwrócił uwagę na fakt, że brak wiary w zmartwychwstanie Chrystusa jest główną przyczyną strachu jaki gnębi współczesną ludzkość, nawet społeczeństwa w większości chrześcijańskie, ponieważ niewiara czy obojętność wobec owego wydarzenia, jest równoznaczna z niewiarą w Boga. A wówczas człowiek zdaje się wyłącznie na siebie, a względem innych stosuje przemoc, nie licząc się z żadnym prawem moralnym. Po prostu człowiek "zabija Boga" w sobie. Z tej "śmierci Boga" rodzi się strach. Strach Apostołów rodził się ze śmierci Jezusa, ściślej: z przekonania o nieodwracalnej Jego śmierci. ,;Właśnie te czasy - mówił Jan Paweł II - w których żyjemy - czasy, w których powstała perspektywa "śmierci człowieka" rodzącej się ze "śmierci Boga" w myśleniu ludzkim, ludzkiej świadomości, w ludzkim działaniu - właśnie te czasy wymagają w sposób szczególny prawdy o zmartwychwstaniu Ukrzyżowanego. Wymagają też świadectwa zmartwychwstania, które by było wymowne jak nigdy przedtem".
W tym miejscu homilii Ojciec Święty wskazał na żywe przykłady tego rodzaju świadectwa: świętych Ziemi Piemonckiej i Turynu. "Nie mogło być inaczej - stwierdził - w mieście, które strzeże niezwykłą i tajemniczą relikwię, jaką jest Święty Całun, szczególny świadek - jeżeli przyjmiemy argumenty wielu uczonych - Paschy: Męki, Śmierci i Zmartwychwstania. Świadek milczący, lecz jednocześnie zaskakująco wymowny!" (13 IV 1980).
Ten "świadek" spoczywał sobie w relikwiarzu zamkniętym na trzy klucze w Kaplicy Guariniego wprost za plecami Papieża, głoszącego homilię. Dopiero po niej ktoś z "ludzi z Watykanu" - jak opowiadał mi ks. prał. Piero Coero Borga - wydał polecenie wyjęcia Całunu, w celu pokazania go Ojcu Świętemu. "Nie było to polecenie łatwe do wykonania - mówił ks. Piero. Do końca uroczystości trzeba było znaleźć trzech posiadaczy kluczy, otworzyć kratę na ołtarzu, potem trzy pojemniki, wyjąć relikwię, przenieść do zakrystii, rozwinąć... Ale zmieściliśmy się w czasie. Po Mszy świętej Jan Paweł II stanął przed Całunem, który oglądał w 1978 r. jeszcze jako kardynał, podczas publicznego wystawienia w katedrze. Teraz wystawienie zostało zorganizowane tylko dla niego. Trochę nam się nie podobała ta decyzja. Można było zaprogramować wcześniej ów pokaz. A tak, wszystko odbyło się prowizorycznie i nie odpowiadało powadze wydarzenia. Ojciec Święty był wzruszony. Bardzo wzruszony. Nic nie mówił, tylko patrzył na Całun. W milczeniu też pochylił się nad nim i ucałował. Popatrzył jeszcze chwilę i w milczeniu wyszedł. Pomyślałem wówczas, że ten milczący przed Całunem Papież, jest milczącym świadkiem milczącej relikwii".
Owe wydarzenie wprowadza nas w temat i od początku ustawia go właściwie. Całun Turyński nie jest dowodem, lecz "świadkiem zmartwychwstania", "jeżeli przyjmiemy argumenty wielu uczonych" - jak podkreślił Papież, przemawiające za autentycznością tej relikwii. Dopiero co przedstawione argumenty przemawiają zapewne do naszego rozumu. "Powiedział" o nich wizerunek i "ujawni" tkanina całunowa. Ale w przyjęciu prawdy zmartwychwstania nie odgrywają one roli decydującej. Mogą wskazywać na nią i doprowadzać do punktu, gdzie oczywistość traci swoją podstawę, a rozum możliwość tłumaczenia. Wchodzi inny rodzaj poznania ludzkiego: wiara. Po prostu od owego punktu trzeba przyjąć daną prawdę na podstawie czyjegoś świadectwa, tylko dlatego, że ktoś to stwierdza. W wypadku zmartwychwstania Jezusa owymi "mówiącymi" byli i są Apostołowie.
Prawda o zmartwychwstaniu Chrystusa - o której św. Paweł powiedział, że bez niej próżna jest nasza wiara (por. 1 Kor 15, ł4) - jest taką prawdą wiary par excellence. Nikt z ludzi nie był świadkiem naocznym owego wydarzenia, obejmującego rzeczywistość naturalną, wydarzenia, które "dotyka" materii ciała - a więc i w pewien sposób tkaniny grobowego płótna - i równocześnie "praw" innego świata. Mateusz odnotowuje ten fakt dokładnie. Po zmartwychwstaniu Jezusa, które nie wiadomo w jakim momencie dokonało się - anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim (Mt 28, 2). Było już po wszystkim, po zmartwychwstaniu. Najpierw straże, a potem przybyłe niewiasty, stwierdziły, że grób jest pusty. Wyjaśnienie ewangelista włożył w usta anioła: ...Szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał... (Mt 28, 5,6).
Dla Apostołów nie był to dowód na zmartwychwstanie. Nadal bali się Żydów, którzy rozkazali strażom, by rozpowiadali, że Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali (Mt 28, 13). Dopiero przyjście do Wieczernika Jezusa stało się dowodem Jego zmartwychwstania, a po nim dalsze spotkania, podczas których przekonali się, że to On (por. Mt 28, 16; Mk 19, 9-14; Łk 24, 1-43; J 20, 19-21, 1-ł9). Prawda o zmartwychwstaniu opiera się na ich doświadczeniu i na ich świadectwie.
Dlaczego więc Jan Paweł II określił Całun Turyński "świadkiem zmartwychwstania?" Jest to pytanie czysto retoryczne. To grobowe płótno owijało przecież martwe ciało Jezusa, które pozostawiło na nim swój wizerunek. Możemy więc powiedzieć - wprawdzie w przenośni, co nie pomniejsza znaczenia faktu - że Całun "widział" moment zmartwychwstania, czyli nawet to, czego nie widział nikt z ludzi.
Czy płótno całunowe "mówi" nam o tym, a jeżeli tak, to co "mówi"? Zanim postaramy się dać odpowiedź na to pytanie, musimy zapoznać się z jednym z najtrudniejszych tekstów ewangelicznych, opisującym moment zjawienia się dwóch uczniów w pustym grobie Jezusa. Oto tekst, nad którego odczytaniem trudzą się do dziś historycy i bibliści.
Po otrzymaniu wieści o zniknięciu ciała Jezusa, Piotr i "drugi uczeń" -z pewnością Jan -udali się do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń uprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma (które mówi), że On ma powstać z martwych. Uczniowie zatem powrócili znowu do siebie (J 20,4-10).
Jan nie tylko nie chciał wejść pierwszy do grobu przed Piotrem, lecz odstąpił mu rolę głównego świadka tego, co widział. To Piotr ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jezusa głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Jan tylko spojrzał i uwierzył. A Piotr? ... Wrócił do siebie, dziwiąc się temu, co się stało (Łk 24, 12).
Jan od początku mówi o "płótnach" (othonia) i o "obwiązaniu" (entetyligmenon) w nie ciała Jezusa. Synoptycy: Mateusz, Marek i Łukasz wymieniają "płótno" (sindon) i stwierdzają, że zostało ono w nie "owinięte". Jak widać, poza różnicą w sposobie użycia terminów płótna czy płócien, występuje między nimi różnica w nazwie. Othonion jest zdrobnieniem od othone, ale oznacza to samo: tkaninę o wymiarach ograniczonych - prześcieradło, kawałki lnianego płótna. Sindon natomiast posiadał wiele znaczeń, ale ogólnie określano tym terminem wartościowy płat tkaniny lnianej, z której sporządzano szaty, bieliznę - tak osobistą, jak i pościelową - a więc othonia, czyli kawałki materiału o różnym zastosowaniu. Łukasz opisując złożenie do grobu ciała Jezusa w oparciu o ustny przekaz apostolski Ewangelii, używa słowa sindon, podobnie jak Mateusz i Marek. Przekazując jednak jedno z wydarzeń po zmartwychwstaniu według tradycji Janowej - a może Piotrowej - stwierdza, że Piotr ujrzał w grobie same tylko othonia. Ale nic nie wspomina o chuście!
A więc sindon czy othonia?
Odtworzenie tego, co się działo w grobie przy składaniu w nim ciała Jezusa i co Piotr z Janem widzieli, gdy doń weszli po Jego zmartwychwstaniu, jest bardzo trudne. Każdy prawie wyraz w Janowej narracji kryje w sobie różne możliwości tłumaczenia, podobnie jak zrozumienia ich zestawień. Jan, przekazując opis złożenia ciała Jezusa w płótna stwierdza, że obwiązali je razem z wonnościami (J 19, 40). W grobie Piotr ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, ale inaczej zwinięta w jednym miejscu (J 20, 7). W grobie więc znajdowały się nieokreślone płótna i jedno określone: chusta - po grecku soudarion.
Według Gino Zaninottego - cenionego znawcy literatury klasycznej -przedmiot ten jest kluczem do rozwiązania zagadki: jak Chrystus mógł być "obwiązany" i co mogli ujrzeć dwaj uczniowie w grobie.
W opisie Janowym męki i zmartwychwstania Chrystusa płótno to pojawia się niespodziewanie i w sposób zagadkowy. Termin jednak grecki poprzedzony jest rodzajnikiem określonym i on sam jest niedwuznacznie określony. Chodziło więc o to, by zwrócić uwagę na znany już przedmiot, o którym teraz Ewangelista mówi, ponieważ zasługuje na szczególną uwagę. W przeciwieństwie do chusty wymienionej po wskrzeszeniu Łazarza, którego twarz była zawinięta soudarion (J 11, 44), chusta w grobie Jezusa inaczej jest umiejscowiona: "była na Jego głowie". Czy jako mentoniem, przytrzymująca szczękę i zawiązana na głowie, jak to radziła Miszna (Shabbath 23, 5)?
G. Zaninotto skrupulatnie prześledził znaczenie tego słowa. Stwierdził, że nie ma go u pisarzy greckich, ani w Septuagincie, znajduje się natomiast w niektórych papirusach, jak też w literaturze rabinackiej. W Nowym Testamencie wymienia je Jan, jako płótno użyte przy chowaniu Łazarza (J 11, 40) i Jezusa (J 20, 7). Znajduje się u Łukasza, opisującego sługę, który schował pieniądze w chustę (Łk 19, 20) i w Dziejach Apostolskich, mówiących o chustach Pawła, jakie kładziono na chorych, by odzyskali zdrowie (Dz 19, 12). Ale jaką funkcję pełniła chusta na twarzy, całej zakrwawionej? Czy w wypadku Jezusa istniała potrzeba podwiązania Mu opadającej szczęki, skoro od kilku godzin Jego ciało było stężałe? Należy przyznać, że ta ewangeliczna chusta Jezusa stworzyła problem nie do rozwiązania, co nie oznacza, byśmy nie usiłowali rozwiązać tej zagadki. W tym wypadku decydujący dwugłos będą miały filologia i archeologia.
Przeglądając dzieła klasyków greckich i rzymskich G. Zaninotto stwierdza, że nie ma w nich mowy o tego rodzaju zastosowaniu chusty. W dziełach łacińskich uczony ten zauważył, że słowo sudarium znajduje się u pisarzy późniejszych i prawdopodobnie zostało zapożyczone - tak przez Greków, jak i przez Rzymian - a określało w większości wypadków szal, nakrycie ramion, małe prześcieradło, używane np. przez fryzjerów. Swetoniusz, opisując śmierć Nerona (Neron 51), mówi o użyciu soudarion, podczas gdy Dion (40-115) określa to samo płótno terminem sindonion (Neron 67, 133), a więc tym samym, co synoptycy płótno grobowe Jezusa.
Na źródło zapożyczenia tego słowa przez środowisko greckie i rzymskie wskazuje poeta egipski Nonnos z Panopolis (IV-V w.). W metrycznej parafrazie Ewangelii Jana wyjaśnia, że soudarion jest słowem "syryjskim", czyli aramajskim. Tego samego zdania są późniejsi komentatorzy. Rzeczywiście, w słownictwie aramejskim spotyka się termin sodara, określający ogólnie tkaninę, płótno, nie mający nic wspólnego z łaciną - a więc z pochodzeniem znaczenia od potu - na co zresztą wskazuje starożytność języka aramejskiego. Sodara oznaczała tkaninę lnianą o różnych wymiarach i zastosowaniach, od chustki do tuniki. Przykładu jednoznacznego dostarcza Targum Księgi Rut, w którym słowo hebrajskie mitpachat (Rt 3, 15) -przetłumaczone w Biblii Tysiąclecia jako "okrycie" - oznacza "płaszcz", co ks. J. Wujek literalnie przetłumaczył z łacińskiej Wulgaty, ale wówczas był to płat tkaniny zarzucany na głowę i ramiona, czyli po prostu duża chusta, podobna do tej, jakiej używają do dziś wiejskie kobiety.
Prof. G. Zaninotto jest zdania, że ciało Jezusa przykrywała sodara, czyli wielki płat płótna, znajdująca się rzeczywiście na głowie, ale sięgająca do stóp od spodu i z wierzchu. Innymi słowami: "chusta" o wymiarach mogących spełnić wymogi danej chwili: okryć całe ciało Chrystusa.
Na podstawie dokładnej analizy tekstu uczony ten oddaje sens najtrudniejszego zdania w opisie zmartwychwstania Jezusa w sposób następujący: "Piotr ujrzał "sodam", która była na (Jego) głowie, nie leżącą (spłaszczoną) razem z płótnami, lecz poza nimi jeszcze w kształcie zawijającym na jednym miejscu". W innych miejscach, czyli częściach zawinięcia ciała, sodam była spłaszczona, ponieważ została przygnieciona płótnami, które wraz z nią zawijały ciało Jezusa. W tym "opakowaniu" nic już nie było.
Takie odczytanie tego urywku pozwala na interesujące odtworzenie pozycji płócien owijających i obwiązujących ciało Ukrzyżowanego w grobie. Na ławie wykutej w skalistej ścianie tworzącej z nią niszę zostały położone wertykalnie płaty płótna, zwinięte przy ścianie niszy, pokrywające ławę i opadające na dół. Złożone na jednej połowie długiej sodam ciało, zostało zawinięte od strony głowy i drugą połową przykryte. Tak przykryte, położono na ławie w ten sposób, że okryta sodarą głowa wystawała poza zasięg pionowo rozłożonych płócien, których skraje od ściany położono na ciało i pod nie podłożono, podobnie jak dwa ich końce zwieszające się w dół. W ten sposób ciało Jezusa zostało owinięte w prześcieradła - można nawet powiedzieć, że obwiązane - jak to stwierdza Jan (J 19, 40),. Po zmartwychwstaniu część owego zawinięcia w inne płótna spłaszczyła się (ujrzał "leżące płótna"), podczas gdy nie przyciśnięta nimi sodam na głowie ("która była na Jego głowie"), zachowała jeszcze swój kształt wypukły, tym bardziej że nasycenie krwią włosów i twarzy, mogło usztywnić "chustę", czyli sodarg.
Po prostu była to "chusta", nie okrywająca twarzy czy tylko ramion, lecz całe ciało Jezusa od spodu i z wierzchu.
Należy stwierdzić, że gdyby nie Całun Turyński, odczytanie tego bardzo trudnego zdania nie sprawiałoby tyle kłopotu w jego zrozumieniu. Wypowiadając się na ten temat św. Augustyn stwierdził, że drobiazgowe rozpatrywanie słów i doszukiwanie się, jak to dokładnie wyglądało, może być zajęciem dla tych, którzy nie wiedzą, co robić z czasem. W rzeczywistości, Ojcowie i Doktorowie Kościoła tak Wschodniego, jak i Zachodniego, zwracali uwagę na fakt, że układ płócien grobowych wpłynął na wiarę Jana. Jest to jedyny Apostoł, który uwierzył zanim ujrzał Jezusa zmartwychwstałego. Dociekanie, co konkretnie wpłynęło na wiarę Jana, pasjonuje dziś wielu, nie jest jednak sprawą zasadniczą. Dla Apostołów leżące płótna i pusty grób były tylko przesłanką, która została jakby całkowicie przysłonięta i wyciszona od chwili pojawienia się Mistrza i obcowania z Nim jeszcze przez 40 dni, podczas których mówił o królestwie Bożym (Dz 1, 3).
W głoszeniu tej najważniejszej prawdy dzieła Odkupienia nie ma dowodów "rzeczowych", lecz wyłącznie świadectwo wybranych osób - "Dwunastu". Gdy wskutek śmierci Judasza liczba ta pomniejszyła się, Piotr zarządził wybór "następcy", uzasadniając tak swoją decyzję: Trzeba więc, aby jeden z tych, którzy towarzyszyli nam przez cały czas, kiedy to Pan Jezus bywał z nami, począwszy od chrztu Janowego aż do dnia, w którym został wzięty od nas do nieba, stał się razem z nami świadkiem Jego zmartwychwstania (Dz 1, 21-22).
Nie oznacza to, że wspólnota Kościoła nie interesowała się "dowodami" rzeczowymi, związanymi ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Najpierw następowało jednak przyjęcie świadectwa Apostołów i przeżywanie obecności Jezusa w Eucharystii i we wspólnocie ochrzczonych, a potem cześć miejsc, jako sprawa pożyteczna, jako jeden z "nośników" wiary. Wszystko to działo się na ziemi i wśród ludzi, wszystko miało swój czas i miejsce. Nic więc dziwnego, że owe miejsca zostały otoczone czcią, a czas utrwalił się w liturgii Kościoła, powtarzającego i przeżywającego ciągle na nowo wydarzenia z historii zbawczej w cyklu roku liturgiczno-kościelnego.
Do dziś w prastarej sekwencji wielkanocnej śpiewa się następujące słowa: "Powiedz nam, Maryjo, coś widziała w swej drodze? Grobowiec Chrystusa żywego i chwałę znów zmartwychwstałego. Anielskich też świadków, i całun, i szaty". Termin łaciński w tekście oryginalnym sekwencji: sudarium, został przetłumaczony jako "całun", zamiast jako "chusta". W słownictwie włoskim również używa się zamiennie na określenie Całunu Turyńskiego dwóch terminów: La Sindone lub Il Sudario. Jest to główne płótno grobowe Jezusa, które bezpośrednio dotykało Jego martwego ciała. Nosi ono ślady Jego męki i śmierci. Czy również zmartwychwstania?
Tak, ale słowo "ślad" należy umieścić w cudzysłowie i rozumieć je jako swoistą i jedyną w swoim rodzaju przesłankę. Ale nie tylko w tym znaczeniu. Przesłanki te są tylko w stanie wskazać na prawdopodobieństwo faktu zmartwychwstania, czyli doprowadzić nas do pewnego punktu "na nogach" własnego rozumu. Dalszą jednak drogę - ku decyzji przyjęcia prawdy zmartwychwstania Jezusa - trzeba przebyć "na klęczkach": w duchu wiary. Nic, dosłownie nic, nie doprowadza ostatecznie do tej prawdy, poza świadectwem Apostołów.
I tu doszliśmy do sprawy istotnej. Na początku musi być przyjęte świadectwo, czyli fakt zmartwychwstania. Dopiero wówczas możemy przystąpić do czytania opisów ewangelicznych, by je rozpatrywać. Dlaczego? Ponieważ nie one wiodą do prawdy zmartwychwstania, lecz zmartwychwstanie - jego przyjęcie - jest wynikiem ich powstania, a więc i "zrozumienia". Powstania przekazu historycznego, sprzecznego w szczegółach, wyrywkowego, niepojętego a jednak głoszonego, którego słowami trudno jest opisać, ponieważ wymyka się z kronikarskiej narracji, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. To Zmartwychwstały narzucał tę nową rzeczywistość "nie z tego świata" i nowy sposób poznania prawdy - teraz już pełnej prawdy - o sobie. Zwróćmy uwagę na jedno z wydarzeń owych dni: spotkanie z uczniami idącymi do Emaus. Wyjaśniał im Pisma i tłumaczył je. Nie wierzyli. Dlatego nie rozpoznali Nieznajomego. Oświecił ich jeden ruch: łamanie chleba (por. Łk 24, 31). A jednak ten ruch był potrzebny...
Jestem osobiście przekonany-i nie tylko ja-że Całun Turyński jest tego rodzaju "ruchem", jakże wymownym dla nas, ludzi stojących na progu trzeciego tysiąclecia. Już pobieżne odczytanie wizerunku zmusza do myślenia i skłania do zajęcia się owym wydarzeniem na Golgocie, które relikwia turyńska tak zadziwiająco przybliża jako "świadek milczący, lecz jednocześnie zaskakująco wymowny": męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa, jak stwierdził Jan Paweł II. Wymienię tylko cztery "świadectwa", choć jest ich więcej .
1) Ścisła łączność i zgodność Całunu z opisami ewangelicznymi i danymi historycznymi.
Jak wiemy, opisy te są bardzo ogólne. Szczegółów nie znajdziemy w całym Nowym Testamencie, ani w tradycji apostolskiej, ani też - poza małymi wyjątkami - w źródłach pozabiblijnych. To, co mówi całunowy wizerunek, trafia w sposób niezwykle trafny w komentarz, który jest unikatowym uzupełnieniem owych opisów. Jeżeli dane, odczytane z wizerunku, odpowiadają przebiegowi ukrzyżowania Jezusa, dlaczego miałyby się urywać w momencie Jego powstania z martwych. Czy jest do przyjęcia jakaś przerwa, luka? Coś powinno pozostać, przynajmniej w formie wewnętrznego światła, w sensie wypowiedzi B. Pascala: "W tajemnicy wiary jest wystarczająca ilość ciemności dla tego, kto nie chce wierzyć". Słowa Jana o sobie: Ujrzał i uwierzył (J 20, 8), rozumiane w kontekście przez nas rozpatrywanym, przemawiają za tym, co kilka wieków później wyraziła prefacja liturgii mozarabskiej, sięgającej swoimi początkami przed VI wiek: "Piotr biegł z Janem do grobu. I widzi na płótnach ślady zmarłego i zmartwychwstałego".
2) Wizerunek na Całunie nie wskazuje na najmniejszy ślad psucia się w nim spoczywającego ciała. Specjaliści z medycyny sądowej są zgodni co do faktu, że po skrzepnięciu krwi nie rozpoczął się proces rozkładu jej zaschnięć i strupów. Nie zauważyli również charakterystycznych wycieków z ust, które ukazują się już w początkach psucia się ciała. Stwierdzają z całą pewnością, że Człowiek w Całunie był martwy, ciało Jego było stężałe, lecz zachowane w nienaruszalnym stanie biologicznym: bez śladów dekompozycji.
Biorąc pod uwagę klimat Bliskiego Wschodu, należy stwierdzić, że psucie się ciała zmarłego następowało szybko, mimo iż to był marzec-kwiecień. Siostra Łazarza mówiła Jezusowi: Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie (J 11, 39). Śmierć przyjaciela Chrystusa nastąpiła około 10 dni wcześniej - i co jest znamienne - prawie "w tym samym miejscu" - w Betami, odległej od Jerozolimy o 5,5 km. Cud nie był potrzebny, by ciało Jezusa nie zaczęło się psuć. Skonał około godziny trzeciej po południu w piątek, a zmartwychwstał przed świtem pierwszego dnia tygodnia (Mt 28, 1), czyli w niedzielę. Ciało jego przebywało w grobie około 36 godzin, dobrze "zakonserwowane" stu funtami aseptycznej mieszaniny mirry i aloesu.
Przeprowadzone próby uzyskania negatywowego odbicia na tkaninach wykazały, że po 36 godzinach płótno zaciemnia się, niszcząc wszelkie cienie i zarysy. Wizerunek na Całunie jest zadziwiająco wyraźny, wycieki krwi zarysowane ostro i czytelnie. Wniosek jest jednoznaczny: ciało Jezusa przed 36 godzinami po złożeniu Go w prześcieradło już się w nim nie znajdowało. W przeciwnym razie wizerunek ujawniłby proces jego psucia się i - co jest ważniejsze - nie powstałby takim, jakim jest.
3) Faktem niewytłumaczalnym jest proces oddzielenia się tkaniny całunowej od martwego ciała Jezusa. Musiał on się dokonać bez udziału kogokolwiek "z zewnątrz". Zaznaczyliśmy, że każda plama krwi posiada obraz i zarysy anatomiczne właściwe i nietknięte. Gdyby tkanina była zdjęta z ciała, krwawe strupy zostałyby rozerwane i zniekształcone, zmieniając-lub wprost niszcząc - swój wizerunek. Rodzi się pytanie: co by pozostawiły na tkaninie? Przecież nie ulega wątpliwości, że krew wniknęła między włókna płótna. Musiała je przesycić na wylot! Tymczasem nie ma jej nawet we wnętrzu nitek, a jednak rany przedstawiają taki widok, jak gdyby jeszcze tam się znajdowała. Jest rzeczą zadziwiającą, że tę "sugestię" powodują mikroskopijne granulki na powierzchni włókien, należące do substancji tychże włókien. Zaciemnienie koloru krwi nie powoduje tyle zakolorowanie granulek, co ich większe lub mniejsze skupiska.
Cóż możemy powiedzieć wobec tego faktu "wyzywającego" wprost współczesny poziom wiedzy? Po prostu nie znajdujemy innego wytłumaczenia, jak stwierdzenie, że "ciało Jezusa opuściło płótno w sposób inny niż to zachodzi, gdy rozwija się znajdującego się w nim trupa. Wycieki krwi, które nasyciły tkaninę i przylgnęły do ciała, wskazują, że nie zostało ono z niego wyjęte, tkanina nie została rozwinięta, ani z niego zdarta".
4) Rozpatrywaliśmy kilka teorii wyjaśniających powstanie wizerunku na Całunie. Żadna z nich nie jest zadowalająca, ale najbardziej prawdopodobną jest hipoteza tzw. fotobłysku, czyli zjawisko światła i ciepła, które mogły nadpalić powierzchnie włókien. J. Heller stwierdził, że z punktu widzenia naukowego, wizerunek - nawet po przyjęciu tej teorii - jest tajemnicą. Całun nie może nam dać dowodu na zmartwychwstanie Jezusa, lecz dostarcza tylko przesłanek, przemawiających za tym faktem. "Argumenty historyczne i naukowe - czytamy w Werdykcie o Całunie - są doświadczalnymi wskaźnikami o wysokim prawdopodobieństwie, że Jezus powstał z martwych. Wzięte razem, stanowią podwójny wskaźnik na rzecz zmartwychwstania. Nie są one dowodami, lecz wskazują, jak rzeczywiste zmartwychwstanie Jezusa z Nazaretu jest daleko lepszym wyjaśnieniem niż te, jakich można oczekiwać od chemii, fizyki, medycyny i historii".
Tę samą myśl rozwija A.T. Robinson:
"W każdym razie nie wchodzi tu w grę takie ciało, jakie ukazuje Całun. To, co on może nam pokazać, mogło być skutkiem ubocznym formowania się wizerunku, krótkim, lecz intensywnym wyładowaniem się pewnego rodzaju promieniowania fizycznego, wystarczającego do pozostawienia śladów zakolorowania termicznego tkaniny. Może być ostatnim śladem, ostatnim fotoprintem starego ciała, odpowiadającego raczej zrzuconej skórze węża; czego nie należy uważać za coś substancjalnego, lecz za obraz. Ponieważ - zakładając - że nastąpiła pewna przemiana fizyczna, o której nauka nie może jeszcze nic powiedzieć, cały materiał został "użyty", jak wyraził się prof. Moule, w nowym stworzeniu. Nic nie pozostało, nawet włosy i paznokcie, jak w wypadku zaskakującego paralelizmu świętych buddystów dosłownie "wchłoniętych przez światło", przytaczanych przeze mnie w książce The Human Face of God (s. 139).
O Jezusie powinniśmy w sposób jednoznaczny powiedzieć, jak to obwieścili aniołowie: Nie ma Go tu! (Mk 16, 6; Mt 28, 6); próżno "szukać żyjącego wśród umarłych" (por. Łk 24, 5) - również w Całunie. Całun Turyński nie może nam dać żadnego dowodu zmartwychwstania i wiara nie powinna się go domagać. Według mnie, nie możemy nawet powiedzieć, że kryje on "jakiś moment zmartwychwstania"! Trzeba by było skonfrontować nieznany proces (formacji wizerunku) z innym, bardziej nieznanym (który my określamy "zmartwychwstaniem")".

***

Oto, co powiedział nam wizerunek na Całunie. Zagłębimy się teraz w jego tkaninę, by dowiedzieć się, co ona ujawnia.