Trzeci wymiar

Młody fizyk, kapitan Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych (NASA), dr John Jackson, wraz z kolegą dr. E. Jumperem, od kilku lat zajmowali się pomiarami odległości dzielących poszczególne punkty ciała Człowieka z Całunu od tkaniny. Na podstawie otrzymanych wyników chcieli oni uzyskać jakieś dane, dotyczące sposobu powstania podobizny Chrystusa, co mogło rzucić pewne światło na tajemniczy proces, którego natury od dziesiątków lat uczeni nie mogli wytłumaczyć.
Badania udały się. Korzystając z żywego modelu - który przy okazji pomógł określić wzrost Jezusa - wykonali dwie fotografie z boku: z kopią Całunu i bez. Po przeprowadzeniu badań mikrodensymetrem, wykazali zależność między intensywnością barwy wizerunku i odległością, dzielącą poszczególne punkty ciała od odpowiednich punktów tkaniny. Okazało się, że im bliżej ciała znajdowało się płótno całunowe, tym wizerunek jest intensywniejszy. Teorię tę wysunął na początku XX wieku P. Vignon, ale dopiero w 1968 r., została ona potwierdzona naukowym doświadczeniem. Uzyskano zapis graficzny zróżnicowania intensywności barwy wizerunku. odtwarzający zarys ciała na Całunie.
Odkrycie to miało duże znaczenie dla dalszych badań, ponieważ wskazywało na źródło zabarwienia powierzchni tkaniny. Było nim martwe ciało Chrystusa, którego obecność w prześcieradle spowodowała powstanie jego "fotografii" na chropowatej tkaninie lnianej. Jeszcze raz w sposób naukowo wymierny potwierdziło się odczytanie powstania wizerunku, który chrześcijanie pierwszych wieków określili jako acheiropoietos - "nie ręką ludzką uczyniony".
Dwaj docenci Akademii Sił Powietrznych USA nie przypuszczali, że są bliscy odkrycia, które otworzy nowy rozdział w fotografice Całunu. Dokonało się ono przypadkowo, ale przyczynił się do niego upór J. Jacksona, który bezustannie szukał jakiegoś sposobu wniknięcia w tajemnicę całunowego wizerunku. Poradzono mu wówczas, by skontaktował się ze specjalistą od wzmacniania obrazu fotograficznego i telewizyjnego, dr. B. Motternem. J. Jackson udał się na spotkanie, nie przypuszczając, że uczony ten nic nie słyszał o "jakimś całunie". Również, gdy udzielał mu pierwszej "lekcji" o tej relikwii, nie spodziewał się, że za kilka chwil uczony "nowijusz" stanie się współodkrywcą i żarliwym syndonologiem. Po zapoznaniu się z problemem, zaproponował, by wykorzystać specjalne urządzenie: analizator obrazu typu VP-8. Przekształca on zróżnicowania gęstości optycznej obrazu w warstwy rzeźby pionowej. J. Jackson dał mu zwykłą kliszę wizerunku Całunu- odbitkę dzieła G. Enriego z 1931 r.! - którą Mottem umieścił w analizatorze i zaczął operować przełącznikami...
Na specjalistycznym ekranie pojawiła się postać z Całunu doskonale trójwymiarowa!
J. Jackson stwierdził, że owego dnia: 19 lutego 1976 r., nigdy nie zapomni. Przeżywał coś podobnego, co wprawiło w podziw S. Pia w 1898 r. Po raz pierwszy można było zobaczyć kształty ciała Chrystusa w całej wyrazistości wypukłości członków. Ten trójwymiarowy wizerunek można było przechylać i oglądać pod różnymi kątami, co umożliwiało obserwacje poszczególnych szczegółów.
Na wierzchnim wizerunku uwydatniała się plastycznie rana w nadgarstku, krew spływająca po przedramionach i rana w boku. Obraz spodu ciała uwidaczniał swoją plastycznością obfity pukiel włosów z tyłu głowy w stylu charakterystycznym mody żydowskiej w I wieku. Przede wszystkim jednak w nowym świetle ujawniły się ślady po biczowaniu i obrzęki na łopatkach.
Tą samą plastycznością zadziwiała twarz wizerunku. Włożona w analizator osobna klisza, ukazywała jej rzeźbę z wypukłościami krwi i strupów. Widać było ślad uderzenia kijem i złamanie chrząstki nosowej, rany i obrzęki na policzkach, przecięcia na lukach brwiowych, wycieki krwi na czole i włosach.
Niezwykłość odkrycia polegała na tym, że nikomu dotąd nie przyszło do głowy, by dwuwymiarowa fotografa mogła zawierać trzeci wymiar, odczytywany przez analizator VP-8. Po prostu, taka fotografia nie zawiera wystarczającej ilości i jakości informacji, dotyczących odległości i proporcji, aby można ją było zamienić w czytelny wizerunek. Jackson i Jumper sprawdzili to, wkładając w analizator fotografię Piusa XI. Dała wynik daleki od doskonałości trójwymiarowego wizerunku Całunu. "Dopiero wówczas - wyjaśniali - gdy stopień emisji światła z obiektu zależy w pewien sposób od jego odległości (jak na przykład w astrofotografii)., możliwa jest jego analiza i rekonstrukcja trójwymiarowa. W każdym wypadku dla odtworzenia trójwymiarowego wizerunku niezbędne są co najmniej dwie oddzielne fotografie obiektu, wykonane z odpowiednich odległości".
Naturalnie, że właściwego odczytania tych śladów mógł dokonać tylko specjalista, ponieważ analizator reagował w szczególny sposób na intensywność punktów na fotografii, wzmacniając je w przekładzie na rzeźbę. Dlatego tak wyraziście uwypukliły się ślady po wypaleniu, spowodowane pożarem w 1532 r., ciągnące się po jednej i drugiej stronie wizerunku. Właśnie to zjawisko wpłynęło na teorie, usiłujące wyjaśnić proces powstania wizerunku. Jeżeli analizator VP-8 reaguje tak samo na kształty postaci, jak na wypalenia tkaniny, może to wskazuje na podobne ich pochodzenie? Czyżby więc powstał ów wizerunek wskutek przypalenia lnianego płótna?
Były to jednak wnioski wysuwane później. W owym dniu J. Jacksona intrygowała inna sprawa. W podnieceniu wywołanym odkryciem trój wymiarowości całunowego wizerunku nie dawał mu spokoju wygląd oczu Dostrzegł na nich nienaturalne wypukłości, jakby na każdej gałce coś zostało położone. Zaczął więc sam szukać opisów żydowskich zwyczajów pogrzebowych i wreszcie znalazł potwierdzenie swoich domysłów. W artykule zamieszczonym w Jewish Quarterly Review z 1898 r. wyczytał, że na powieki zmarłego kładziono monety lub maleńkie skorupki ceramiki. Komentarz wyjaśniał, że czyniono to po to, ażeby zmarły nie widział drogi, jaką niesione go do grobu. Tak tłumaczył ten zwyczaj prosty lud, wierząc, że w ten sposób zmarły nie będzie mógł trafić z powrotem do domu. Interpretacja religijna była jednak głębsza. Kładzenie na powieki monety czy ceramiki oznaczało zamknięcie oczu do snu wiecznego i skierowanie na Boga oraz Sprawy ducha.
Wytłumaczenie właściwe opiera się na praktyczności: przytrzymanie powiek w pozycji zamkniętych oczu.
Obecność małych przedmiotów na powiekach Człowieka z Całunu potwierdził później prof. G. Tamburelli, ich jednak badaniem i utożsamieniem zajęła się grupa specjalistów z numizmatyki. Profesor na Loyola University w Chicago, dr Francis Filas stwierdził - na podstawie analizy komputerowej - że przedmioty te mają 24 zbieżności wymiarów, koloracji, selekcji, kategorii i kątów, odpowiadających "monecie bitej przez Poncjusza Piłata między 29 a 32 r. Był to tzw. leptom odpowiednik greckiej monety o wartości setnej części drachmy, czyli "ewangeliczny grosz" (por. Mk 12, 4). F. Filas odczytał na jego odbiciu znak zakrzywionego - niby pastorał - pędu rośliny, określany w sanskrycie "virga", symbolizujący władzę, siłę witalną i astrologiczną.
Bardziej dokładne badania doprowadziły tego specjalistę do odczytania na odbiciach owych monet napisu: "Tyberiuszowi Cezarowi". Zidentyfikował z niego cztery litery: UCAI. Jego odczytanie było wierne, o czym świadczy słowo "Cesarzowi" pisane przez rzymskie "C", a nie greckie "K" (Kaisaro). Tego błędu w pisowni nie potwierdziły skatalogowane przez archeonumizmatykę egzemplarze. Specjalista z Chicago długo szukał w antykwariatach potwierdzenia owej inskrypcji i wreszcie znalazł dwie monety z tym błędem. W toku dalszych badań określił dilepton ("dwugroszówkę") na lewym oku, monetę bitą tylko w 29 r. na cześć matki Tyberiusza Julii, zmarłej w owym roku.
Odczytanie monet na powiekach Człowieka z Całunu dokonało się "na marginesie" programu, jaki wytyczyli sobie J. Jackson i E. Jumper. Znali oni dobrze najnowsze urządzenia techniczne, używane w realizacji amerykańskich badań kosmicznych i widzieli w nich możliwość kontynuowania swojego "programu całunowego". Zdawali sobie sprawę, że bez pomocy innych specjalistów ich prace nie posuną się naprzód.
Tym razem zwrócili się o konsultację do grupy badawczej Jet Propulsion Laboratory w Pasadenie (Kalifornia), kiedy to jej kierownik, dr Donald Lynn i jego technik Jean Lorre, pracowali nad fotografiami uzyskanymi przez sondę Viking z powierzchni Marsa. Cała piątka - był również obecny Tom Dolle - na pierwszym spotkaniu nakreśliła plan pracy, który zaakceptowało kierownictwo laboratorium, wyrażając zgodę na wykorzystanie wysoce specjalistycznej aparatury do ich przeprowadzenia. Zaczął się nowy etap studium wizerunku całunowego przy pomocy technologii elektronicznej, stosowanej w badaniach kosmosu.
Nie była to sprawa łatwa. Chodziło o przebadanie całego "przedmiotu" - negatywów i diapozytywów Całunu - w celu przełożenia zróżnicowania ich gęstości optycznej obrazu na dane liczbowe. Była to kontynuacja wcześniejszych badań, tym razem jednak chodziło o wprowadzenie uzyskanych danych do specjalnego komputera IBM, przystosowanego do wzmacniania obrazu. Przy użyciu tej techniki Lorre i Lynn uzyskali "kierunkowy" - czyli "wektorowy" - obraz trójwymiarowego wizerunku całunowego, pozwalający na wyróżnienie tych szczegółów, które kryły w sobie cechę kierunkowości. I tu nastąpiło dalsze odkrycie.
Kierunkowość występowała tylko w śladach po biczowaniu i była zjawiskiem naturalnym: śladem fizycznych działań z zewnątrz. Reszta wizerunku była pozbawiona kierunkowości! Oznaczało to, że również on jest wynikiem działania "naturalnego", ale o innym charakterze. Ten brak wykluczał doświadczalnie jakikolwiek udział działania sztucznego przy wytworzeniu wizerunku, przede wszystkim artysty malarza. Jeszcze raz potwierdzone zostało odczytanie procesu powstania wizerunku całunowego przez chrześcijan pierwszych wieków: acheiropoietos - "nie ręką ludzką uczyniony".
Studium kierunkowości śladów po biczowaniu pozwoliło określić odległość biczujących od ofiary, w przybliżeniu ich wzrost i siłę uderzeń, jak i lepsze rozróżnienie poszczególnych razów. Było to coś zadziwiającego. Ustawiwszy punkt patrzenia pod kątem 45 stopni raz z prawej strony, to znów z lewej, można było widzieć "biczowanie w akcji". Obserwacje te nie różniły się od wyników, jakie uzyskali syndonolodzy na podstawie fotografii, tym razem jednak uzupełniał je wymiar trzeci: głębia, i w pewnym stopniu ruch, wprawdzie wywoływany, ale w pewien sposób "obecny".
Obrazy odbierane przez monitory obiegały cały świat w formie wypukłych fotografii ukazujących trójwymiarowość wizerunku całunowego. Opisując swoje wcześniejsze spostrzeżenie i późniejsze, J. Jackson zwracał uwagę na widok korony cierniowej jako czapy, oraz na "coś", co otaczało twarz Człowieka z Całunu. Najprawdopodobniej była to tzw. mentoniem, przytrzymująca szczękę i zawiązana na wierzchu głowy. Wizerunek trójwymiarowy sugerował tę interpretację, jednak nie wszyscy syndonolodzy są tego samego zdania.
Opracowaniem wizerunku trójwymiarowego zajął się profesor Uniwersytetu w Turynie, dr G. Tamburelli. Po bardzo skomplikowanym przygotowaniu zdjęć, udało mu się uwydatnić wiele szczegółów, zwłaszcza na obliczu, jak wyraźne nacięcie chrząstki nosa, zagłębienie w lewym policzku, spowodowane tym samym uderzeniem i zdarcie skóry na lewej kości jarzmowej.
Wymowny obraz tworzyły skrzepy krwi. Obfity wypływ z lewej strony czoła schodzi na powiekę i tworzy następny skrzep na lewej wardze, dzieląc się na dwa mniejsze, które spływają po dolnej wardze, nasycając krwią brodę. Widać również dwa skrzepy krwi na lewej powiece. Zamykanie i otwieranie oka spłaszczało skrzep, a krew płynęła dalej pionową stróżką. Później skierowała się ona do przodu i na prawą stronę, zgodnie z nachyleniem głowy, paralelnie do innych wypływów krwi. Podobną drogą spływają stróżki krwi z prawej części ciała. Prof. G. Tamburelli jest zdania, że końcowa zmiana ich kierunku, z pionowego na prawo, świadczy o długiej chwili omdlenia Chrystusa przed ostatnim wyprężeniem, któremu towarzyszyło zawołanie i krzyk (por. Mk 15, 37).
Nowością doświadczeń profesora Uniwersytetu w Turynie i jego współpracowników był fakt, że zakolorowali oni krwawe wycieki, by w ten sposób odtworzyć wygląd twarzy Chrystusa podczas męki na krzyżu. Prawie cała była pokryta krwią. Dalsze czynności, niezwykle skomplikowane i delikatne, polegały na usunięciu wszystkiego, co pokrywało skórę oblicza. W ten sposób uzyskali płaskorzeźbę twarzy, zbliżoną do naturalnego wyglądu sprzed męki.
Wiedza i technologia elektroniczna udostępniła możliwość wykonania jeszcze innego rodzaju fotografii. Pozwalają one zobaczyć to, czego nie widzi gołe oko. Proces ten, opracowany i zastosowany do odczytywania obrazów planet, polega na "kodyfikacji", czyli na określeniu cech grup punkcików na obrazie według ich intensywności. Przy zastosowaniu mikrodensymetra owe różnice przekładane są na cyfry, z których każda określa grupę o tych samych cechach. Ponieważ każda z grup może być oznaczona dowolnym kolorem - w celu wyodrębnienia części obrazu - otrzymany w ten sposób wizerunek ukazuje swoje odtworzenie w kolorze. Jeżeli punkciki z cechą krwi otrzymają np. kolor czerwony, wówczas odtworzony obraz ukaże miejsca, na których znajdowała się krew. Jest to tzw. fotografia kodyfikowana wizerunku na Całunie. Rzecz zrozumiała, że miejsca nadpalone - podczas pożaru w 1532 r. - również ujawniają się w takim samym kolorze, posiadają bowiem tę samą cechę intensywności punkcików, co wycieki krwi.
Uczeni są zafascynowani tajemniczymi właściwościami wizerunku na Całunie. Po dokładniejszych oznakowaniach intensywności punkcików, udało się uzyskać kolorową fotografię skodyfikowaną, uwydatniającą trzy rodzaje zarysów: miejsca wypalone ukazane są czarne, miejsca najbliższego styku tkaniny z ciałem otrzymały kolor żółty, miejsca bardziej od niej odległe - kolor ciemno- i jasnoniebieski. Jest to fotografia, która nie tylko wywołuje wrażenie swoją wyrazistością, lecz ujawnia coraz to nowe możliwości wizerunku. Czy taki oryginał, o tak ogromnej informacji odkrywanej dopiero teraz, mógł ktoś wykonać w okresie średniowiecznym?
Technologia elektroniczna i cecha trójwymiarowości wizerunku całunowego pozwoliła uczonym na wykonanie figury Człowieka z Całunu, a raczej bryłową płaskorzeźbę, ze względu na ograniczoną owalność wizerunku,
któremu "brakuje" części z boku. Tylko oblicze ukazuje się na niej w naturalnej wyrazistości, podobnie jak lewa ręka.
Odczytaliśmy wizerunek całunowy ze zwykłej fotografii i odtworzyliśmy - na podstawie danych dostarczonych przez specjalistów i opisy ewangeliczne - mękę i śmierć Ukrzyżowanego. Fotografia trójwymiarowa ujawniła nowe szczegóły, a kodyfikowana uwidoczniła krew. A jednak tej krwi nie wykryły pierwsze badania. Czy te informacje fotograficzne odpowiadają rzeczywistości? Następny podrozdział wprowadza nas w nową "przygodę całunową".