W ogniu pożarów
Temu, kto patrzy na Całun Turyński bezpośrednio podczas publicznego wystawienia, lub na jego fotografię po raz pierwszy, rzucają się w oczy duże, ciemne, nieregularne linie z białymi trójkątami zaokrąglonymi, które biegną przez całą długość tkaniny w odległości około 25 cm od dłuższych brzegów. Dopiero potem dostrzeże między nimi wizerunek postaci Ukrzyżowanego, pokazujący Jego martwe ciało od spodu i z wierzchu. Te dwa „obrazy" tej samej postaci stykają się wizerunkiem głowy z tyłu i z obliczem z przodu.
Ciemne pasy na Całunie są śladami pożaru, który wybuchł w kościele w Chambery we Francji w nocy 4 grudnia 1532 r. Relikwia Męki Pańskiej znajdowała się wówczas w zamkniętej skrzynce z drewna, wybitej wewnątrz pluszem, a z zewnątrz obitej srebrną blachą. Prześcieradło złożone było tak, że tworzyło 48 warstw. Relikwiarz ten był umieszczony za żelazną kratą w niszy murów prezbiterium za głównym ołtarzem. Żar musiał przekraczać 800 stopni, skoro srebrna blacha stopiła się i krople metalu - padając na płótno - przepaliły różne warstwy tkaniny. Rzecz zrozumiała, że ogień przepalił dalej bok drewnianej skrzynki i nadpalił z jednej strony skraje warstw pliku płótna, a w niektórych miejscach przepalił całkowicie. Nie rozprzestrzeniał się jednak w głąb skrzynki z braku tlenu i szybkiej akcji ratowniczej. Oto jak ten niebezpieczny moment opisuje Filibert Pingone w swojej książce pt. Sindon Evangelica (Turyn 1581 r., s. 22):
„Filiberto Lambert razem z kowalem o imieniu Guglielmo Pussod i dwoma franciszkanami z nieustraszonym duchem wkroczyli w środek płomieni, rozbili kraty i wyciągnęli Syndon, podczas gdy kustodia ze srebra topiła się". Rozwinąwszy prześcieradło po zaniesieniu w bezpieczne miejsce, zobaczyli nietknięty w środku wizerunek i patrzyli na wypalenia i nadpalenia na zgięciach, które dotykały srebrną skrzynkę. „Te rzeczy - pisze Pingone - oglądaliśmy wszyscy naocznie (ponieważ ja też byłem obecny) i byliśmy wstrząśnięci".
Świadek ów nie opisuje gaszenia wodą nadpalonej relikwii, ale jest ona widoczna na Całunie. Tkanina była nią nasycona. Granice między suchymi miejscami a zmoczonymi rysuje ciemniejsza linia styku, tworząca nieregularne romby w dwudziestu miejscach o zarysach zębów piły. Po rozłożeniu Całunu obraz zniszczeń i ich śladów był rzeczywiście wstrząsający i jednocześnie pocieszający. Gdyby płótno całunowe trochę inaczej zostało złożone, wypalenie mogłoby „wypaść" w środku wizerunku, który wówczas byłby bezpowrotnie zniszczony.
Romby, gdzie nie dotarła woda, znajdują się w środku wizerunku i na dwóch skrajach tkaniny, nie wpłynęły jednak na jego widoczność, natomiast pasy wypaleń uszkodziły go nieznacznie. Aż strach bierze, jak blisko ognia niszczącego on się znajdował! Ówcześni mieszkańcy Chambery widzieli w tym „znak Boży". Byli przekonani o tym, że kościół podpalili innowiercy, których drażniła ta relikwia. Mówili wówczas., że Święty Syndon przeszedł zwycięsko swoją „próbę ognia". Skorzystam z tej prastarej opinii przy omawianiu analizy C-14, która - według mojego zdania - była podobną próbą.
Najbardziej niepokojące i szkodliwe zniszczenia wystąpiły w miejscu ramion aż do łokci, obejmując część krwawego wycieku z prawego boku. Jak wspomniałem, zarysy rombów i różnica odcienia płótna nie wpłynęły na widoczność wizerunku. Ich potrójny ciąg widoczny jest na wysokości stóp, kolan, klatki piersiowej i nad głową - na wolnej od wizerunku przestrzeni. Na spodniej jego części widać je na plecach, pod kolanami i w miejscu palców stóp. Można powiedzieć, że całunowy wizerunek wyszedł prawie cało ze „śmiertelnego niebezpieczeństwa".
Zniszczony Syndon czekał na naprawę 378 dni. 16 kwietnia 1534 r. cztery siostry klaryski z Chambery, na polecenie księcia Sabaudii Karola III, rozpoczęły zaszczytną pracę, trwającą do 2 maja. Jedna z nich pozostawiła opis wykonywanych czynności, więcej jednak przekazała w nim osobistych przeżyć niż szczegółów, które bardzo by nas dzisiaj interesowały.
Cenną relikwię położyły na stół, na którym leżał rozwinięty płat białego płótna holenderskiego. Przyszyły do niego jego tkaninę na obrzeżach. Następnie przypikowały do tej podszewki uszkodzone strzępy całunowe. Niektóre, mniej zwęglone, zacerowały brązowawą nicią, imitującą kolor nadpaleń. W końcu w największe otwory włożyły kawałki płótna z korporałów i przyszyły je do płótna holenderskiego. Były mistrzyniami w tej dziedzinie. Zastosowały aż osiem rodzajów ściegów. Użyły nici doskonale imitujących przędzę całunową tak strukturą, jak odcieniami: od żółci do brązu. Ich pracy towarzyszyły modlitwy i bezustanna adoracja Najświętszego Sakramentu pozostałych sióstr, ale również uważna obserwacja wyznaczonych przez władze kościelne osób duchownych, a także czterech strażników.
Tkanina całunowa ujawnia jeszcze ślady innego pożaru, albo po prostu ognia. Powstały one wcześniej. Widać je na dwóch paralelnych liniach spalenia w formie ciemnych krążków na wysokości rąk Ukrzyżowanego i na miejscu odpowiadającym odbiciu spodu Jego ciała, czyli na wysokości pośladków. Ich układ świadczy o tym, że w owym czasie Całun musiał być składany na czworo. Nie posiadają one brunatnego wieńca, ponieważ tkanina szybko zwęgliła się. Otworki zostały załatane różną techniką. W jednym miejscu w dziwny sposób: łata przyszyta na odwrocie, tak że widać czarne brzegi nadpaleń i rozplątane czubki zwęglonych nici. Zdaje się, że nie były to ręce kobiece...
Świadectwo tych wypaleń znajduje się na kopii Całunu, wykonanej w Chambery w 1516 r., a więc 16 lat przed pożarem. Jest ona przypisywana A. Durerowi (1471-1528) i obecnie znajduje się w Lier w kościele Saint Gommaire. Na obrazie tym widać cztery grupy plam dokładnie odpowiadającym znakom dziur na Całunie. Sławny malarz uważał jednak, że są to plamy krwi, dlatego namalował je na czerwono. Nie miał też wyobrażenia obrazu negatywowego, ponieważ lewą rękę namalował tak jak prawą, tak jak to widział na odbiciu całunowym. Czy przypuszczalny fałszerz średniowieczny sprzed 1357 r. mógł wiedzieć o tym „szczególe"?
Dokładniejsze badania historyczne wykazały, że czas powstania owych wypaleń należy przesunąć jeszcze bardziej w przeszłość. Przed 1357 r.! Dowodu dostarcza ilustracja z manuskryptu Pray z Budapesztu, który pochodzi z 1192-1195 r.
Przedstawia ona dwie sceny. W górnej zauważa się wyraźną inspirację Całunu: namaszczenie Chrystusa zdjętego z krzyża. Nie chodzi w tym wypadku o fakt namaszczenia, lecz o wygląd ciała Ukrzyżowanego. Jest całkowicie nagie, miejsca nadgarstków rąk krzyżują się jak na Całunie, a dłonie - które przykrywają dolną część brzucha - nie mają kciuków, tak jak na Całunie, podczas gdy palce są jednakowo długie, również jak na Całunie.
Scena niższa przedstawia przybycie do grobu niewiast z olejkami, którym anioł pokazuje puste prześcieradło. Jego górna część imituje jodełkowy splot tkaniny, podczas gdy dolna pokryta jest małymi krzyżykami. Tak nad, jak i pod, widać krążki rozmieszczone w takim porządku, w jakim znajdują się wypalenia na Całunie. Są więc wcześniejsze od XII wieku. Ich zauważenie i wejście w sztukę sakralną wymagało przecież pewnego okresu czasu.
Jakie bogactwo niekonwencjonalnych dowodów nagromadziła w sobie i na sobie tkanina całunowa...