W poszukiwaniu krwi
Wizerunek całunowy przede wszystkim przemawia śladami, wyciekami i plamami
krwi. Pokrywała ona martwe ciało Chrystusa i wypływała z ran podczas
biczowania, koronowania cierniem i po powieszeniu na drzewie krzyża. Krzepła
po śmierci, tworząc krwawe strupy, a po złożeniu w prześcieradło musiała
w nie wsiąkać po poruszeniu ran, zwłaszcza ta krew, która wypłynęła
jeszcze raz z przebitego włócznią boku. Owe krwawe ślady widać tak na
tkaninie płótna lnianego, jak gdyby dopiero co je poplamiły. Są tak
naturalne i dokładne, że można było na ich oglądzie odtworzyć "dramat
na Golgocie".
A jednak spotykamy się tu z paradoksem. To, co widzi oko, nie potwierdziły
pierwsze badania. Plamy krwi okazały się "bez krwi". Zaskoczenie
specjalistów było tak niespodziewane, że nie wiedzieli, co z tym negatywnym
wynikiem robić? Trzymali więc go w sekrecie.
Owe pierwsze badania krwi - i jednocześnie pierwsze badanie bezpośrednie
tkaniny całunowej - przeprowadziła specjalna Komisja Turyńska, złożona ze
specjalistów różnych dziedzin nauki: medycyny, biochemii, archeologii,
historii, tekstylologii, fotografiki. Zgodnie z wolą kard. M. Pellegrino,
arcybiskupa Turynu i kustosza Całunu, jej głównym celem było zbadanie
tkaniny tej relikwii, by znaleźć sposób jej konserwacji i przechowywania.
Pierwsze badanie odbyło się 16-17 czerwca 1969 r., drugie 24 listopada 1973
r., po wystawieniu Całunu w Telewizji Włoskiej. Wówczas to zostały pobrane
próbki z tkaniny: nici i skrawki płótna.
Materiał był obfity, ale wyniki niezadowalające, ponieważ Wybrani specjaliści
potraktowali próbki metodami dotąd stosowanymi na wykrycie krwi. Mimo że
trzeba było przejść ten etap, inni syndonolodzy ocenili prace Komisji Turyńskiej
krytycznie, a przyczynił się do tej opinii fakt przeprowadzenia badań w ścisłym
sekrecie. Nic więc dziwnego, że jeden z syndonologów pisał: "Badania
dokonali specjaliści w czerwcu 1969 r., potem - również w sekrecie - w 1973
r. Prześcieradło Józefa z Arymatei badane w ciemności nocy Nikodema! Oto
zgryzota "ekspertów" pracujących po ciemku, a także nasza, którzy
nimi nie jesteśmy...".
Mówienie o zgryzocie nie było przesadne. Uczeni nie spodziewali się, że krew
na Całunie ukryje się tak głęboko, dosłownie zniknie z pola widzenia oka
nawet uzbrojonego w silnie powiększające mikroskopy. Zdawali już sobie z tego
sprawę w chwili pobierania próbek, że zadanie nie będzie łatwe. Kiedy jedna
z nich przerwała się, spostrzegli ze zdumieniem, że włókna w środku nie są
zabarwione, a więc systemy tradycyjne mogą okazać się nieskuteczne. Dlaczego
żadna substancja krwi nie przeniknęła w nici, mimo że próbka została wyjęta
z miejsca "zakrwawionego"? Rzeczywiście, nawet pod powiększeniem
285-krotnym włókien przedzielonych igłą histologiczną - dla lepszej
obserwacji - stwierdzono brak jakiejkolwiek substancji. Również w pracowni
prof. G. Filogami użycie mikroskopu elektronowego nie pozwoliło na określenie
natury zabarwienia. Tym co barwiło włókna, były granulki zabarwione kolorem
od żółtoczerwonego do pomarańczowego. Układały się one w ukośne pasy,
odpowiadające strukturze osnowy i wątku, czyli zabarwienie ich spowodował nie
tyle płyn krwi, co jej "podmuch", który by można było porównać
do "krwistego sprayu", działającego z ogromną siłą.
Przy tym badaniu uzyskano jednak cenne informacje: granulki kolorujące znajdują
się tylko na powierzchni włókien; nie ma ich między włóknami, a tym bardziej we wnętrzu nitek. A więc wizerunek jest ekstremalnie
powierzchniowy! Tylko "dla spokoju sumienia naukowego" - za
pozwoleniem ekskróla Umberta, właściciela relikwii - egiptolog prof. S. Curto
odpruł podszewkę płótna holenderskiego, by stwierdzić, że po drugiej stronie powierzchnia tkaniny całunowej jest idealnie czysta...
Czyżby tylko te granulki zawierały wyschłe cząstki krwi? Dalsze doświadczenia
wykazały, że nie. Uczeni stanęli wobec niewytłumaczalnego faktu:
tajemniczego zjawiska. Z doświadczenia wiedzieli, że resztki krwi mogą
przetrwać w tkaninie setki lat. Po zastosowaniu odpowiednich rozpuszczalników,
odzyskuje się je i wykrywa obecność krwi, a w dalszym procesie badań określa
się nawet ich grupę. W przypadku Całunu tego rodzaju normalny proces wyschnięcia
substancji krwi nie odbył się. Wszystkie badania dały wynik negatywny.
Naukowcy znaleźli się wobec zagadki. Stanęli wobec największej tajemnicy Całunu.
Nic więc dziwnego, że czuli się bezradni. Kierownicy dwóch grup badawczych:
G. Frache i G. Filogamo, zmuszeni byli sporządzić raport negatywny. Zaznaczyli
jednak w nim, że uzyskane wyniki nie wykluczają obecności krwi, a do jej
wykrycia może przyczynić się mikroskop skaningowy.
Mimo niepowodzenia naukowcy nie zrezygnowali z poszukiwań krwi na Całunie.
Wprost przeciwnie. Było to dla nich wyzwanie. Grupa specjalistów zaangażowanych
w program J. Jacksona, E. Jumpera, D. Lynna i wielu innych, zachęcona możliwościami
badawczymi w przypadku dostępu do Całunu, zebrała się 23 marca 1977 r. na
pierwszej amerykańskiej Konferencji Badaczy Całunu Turyńskiego w Albuquerque
(Nowy Meksyk, LISA), by podzielić się dotychczasowymi wynikami prac, oraz
nakreślić ich program na przyszłość.
Ta perspektywa badawcza była jak najbardziej realna, ponieważ już było
wiadomo; że opiekunowie Całunu w Turynie podjęli kroki wystawienia tej
relikwii na widok publiczny w 1978 r. Wiedzieli również, że władze kościelne
rozpatrywały możliwość zezwolenia grupie uczonych o międzynarodowej
reputacji na bezpośrednie badanie tkaniny całunowej.
W tym samym 1977 r., czterdziestu uczestników Konferencji w Albuquerque
zorganizowało się w znany nam już STURP i rozpoczęło przygotowania do
ewentualnych badań, na które jeszcze nie mieli pozwolenia. Mieli jednak nadzieję,
że technika amerykańska tak bardzo wyprzedzająca resztę świata, będzie w
stanie rozstrzygnąć problem Całunu w sposób decydujący. Ich usilne starania
o pozwolenie na badania - po impasie Komisji Turyńskiej - uwieńczone zostały
powodzeniem. Dwa miesiące przed rozpoczęciem II Międzynarodowego Kongresu
Syndonologicznego w Turynie (7-8 X 1978) ujrzeli "zielone światło".
Po zakończeniu Kongresu, ekipa pięciu specjalistów z obsługą techniczną
przybyła do Turynu.
Nigdy Całun Turyński nie był badany tak dokładnie i z takim rozmachem. Wrażenie
to potęgowała aparatura techniczna o ciężarze przekraczającym 3 tony, wartości
wielu milionów dolarów. Badanie poprzedziło zebranie robocze, któremu
przewodniczył J. Jackson, siedzący na tle ogromnego stołu obrotowego w jednej
z sal Pałacu Królewskiego. Atmosfera nie była wolna od napięcia, a wzmacniał
je warunek kard. A. Ballestrero, który objął arcybiskupstwo turyńskie po ustąpieniu
kard. M. Pellegriniego i objął stanowisko kustosza relikwii. Zastrzegł on
sobie pierwszeństwo informacji, gdyby uczeni doszli do wniosku, że Całun jest
falsyfikatem (?!).
Obawy te okazały się płonne. Jak poprzednie badania, również i to wskazało
na autentyczność Całunu, ale jednocześnie "odkryło" nowe zagadki.
Im głębiej badania wnikały w tajemnicę tkaniny całunowej, tym więcej
doszukiwały się nowych problemów.
Badania ekipy STURP koncentrowały się wokół trzech zapytań, na które miały
dać odpowiedź pobrane próbki i ponad 6000 zdjęć "zwykłych" oraz
specjalistycznych. Oto pytania: co tworzy wizerunek? - jaki proces spowodował
jego powstanie? - z czego składają się "plamy krwi"?
Odpowiedzi na pierwsze pytanie można było udzielić na miejscu. Potwierdzała
ona wyniki badań Komisji Turyńskiej. Obraz na Całunie tworzy zażółcenie włókienek
nici lnu tkaniny. Sprawa plam krwi wymagała dłuższych badań. Naukowcy na
miejscu stwierdzili tylko to, co odczytali dokładnie 80 lat wcześniej Y.
Delage i P. Vignon. Plamy dokładnie odpowiadają budowie anatomicznej
autentycznego człowieka, układowi naczyń krwionośnych i sposobowi przybicia
gwoźdźmi do krzyża. Zarysy plam są doskonale utrwalone. Rodziło. się
pytanie: jak to się stało, że płótno całunowe oderwało się od ciała,
nie powiększając wylewów krwi i nie zniekształcając wizerunku plam?
Rzecz zrozumiała, że badanie plam krwi na Całunie miało przede wszystkim na
celu ustalenie ich składu chemicznego i właściwości fizykochemicznych. Wobec
niemożliwości jej identyfikacji przy pomocy nawet mikroskopów elektronowych,
pozostawała do wykorzystania dziedzina badań spektralnych. Ekipa z 1978 r.
miała nadzieję rozwiązać problem raz na zawsze.
Nadzieja ta spełniła się. Prace najważniejsze i końcowe wykonali A. Adler i
J. Heller w laboratorium New England Institute. Przebadali wiele włókienek
"zakrwawionych" i ich widmo, przeprowadzając doświadczenia mikrospektrofotometryczne
w obszarze światła widzialnego. Wyniki ujawniły obecność związków
porfirynowych, będących podstawą naturalnego barwnika krwi - hemoglobiny.
Ponadto obecność porfiny potwierdziły niezależnie badania fluoroscencji
Wykryli również barwnik żółci -bilirubinę oraz albuminę. Rzecz zadziwiająca:
porfirym "ukryła się" w składnikach koloru granulek włókien.
Obecność barwnika żółci również była czymś nowym w badaniach całunowych,
choć rzeczą znaną w medycynie sądowej. W wypadku wielkich cierpień,
spowodowanych zwłaszcza mocnymi i licznymi uderzeniami, wątroba wydziela bilirubinę w takiej ilości,
że ta przechodzi do krwi.
Odkrycia ciekawego szczegółu dokonali V. D. Miller i S. F. Pellicori.
Zaobserwowali oni w widmach fluoroscencji w zakresie nadfioletu intensywne świecenie
marginesów wokół ciemnych plam "krwi" rany w boku, nadgarstka i stóp.
Można je było przypisać osoczu krwi, ale również jest możliwe, że nie ma
w tym miejscu wizerunku i fluoroscencja pochodzi od materiału tła. Taka
sugestia mogłaby świadczyć albo o zmyciu wizerunku - co wydaje się mało
prawdopodobne w świetle nieudanych prób usunięcia go metodami chemicznymi -
albo tym, że plamy krwi zapobiegły tworzeniu się wizerunku! Powstałby wówczas
nowy problem do rozwiązania: czy "krew", czy wizerunek znalazły się
wpierw na Całunie. Większość specjalistów jest zdania, że krew. Te dwa
"składniki" wizerunku mają odmienny charakter: krew utrwaliła się
na tkaninie w pozytywie, podczas gdy wizerunek w negatywie. Krew wypłynęła w
sposób naturalny, natomiast wizerunek utrwalił jakiś nieznany proces. Jaki? Mówią
o nim tylko Ewangelie: zmartwychwstanie. Ale "udowodnienie" tego
wydarzenia przekracza kompetencje nauk doświadczalnych. Powróćmy jednak do
tego tematu.
Poszukiwanie krwi zakończyło się pomyślnie. Te i wiele innych doświadczeń
potwierdziło, że plamy na Całunie zostały spowodowane przez krew, a
negatywne wyniki wcześniejszych testów spowodowane były zastosowaniem metod
za mało czułych dla Całunu. Teraz można było przystąpić do dalszych badań.
Zajął się nimi m.in. profesor Medycyny Sądowej Uniwersytetu w Turynie, dr P.
Baima Ballone. W wyniku specjalistycznych badań doszedł on w 1981 r. do
wniosku, że krew na Całunie jest krwią ludzką. W roku następnym dokonał
typowania systemem ABO. Okazało się, że krew ta należy do grupy AB!.
Odkrycie krwi na Całunie zostało uwieńczone powodzeniem, ale jednocześnie
skomplikowały sprawę wytłumaczenia, w jaki sposób mógł powstać wizerunek
na Całunie. Cokolwiek spowodowało jego pojawienie się, wydaje się, że nie
miało swojej własnej substancjalnej struktury! "Wszystko wskazuje na to -
rozumował I. Wilson - że mamy tu do czynienia z jakąś "suchą"
reakcją, jak gdyby jakaś fizyczna siła podziałała na powierzchniowe włókna
nici, z których zbudowane jest płótno Całunu, zmieniając gładką
powierzchnię włókien w ziarnistą. Zagadkowe granulki nie wydają się bowiem
pochodzić z zewnątrz; są one po prostu tak uformowaną i zabarwioną częścią
włókien. Proces ten tłumaczy oczywiście "czystość" i precyzyjność
wizerunku. Jaka to była siła?".