Złożone na czworo
Cztery skupiska wypaleń - wcześniejszych od pojawienia się Całunu w Europie w 1357 r. - wskazują, że był on inaczej składany.
Nie było to zwykłe składanie, służące do przechowywania relikwii w zamkniętej skrzynce, jaka uległa zniszczeniu podczas pożaru w Chambery w 1532 r. J. Jackson szukał znaków starych składań i po części umiejscowił je. Współpracując z V. Millerem, w 1978 r. dokonał pewnych obserwacji i wykonał zdjęcia Całunu oświetlonego światłem posuwistym. Znalazł przynajmniej cztery znaki bardzo dawnych złożeń.
Amerykański naukowiec nie odkrył nic nowego, tylko potwierdził przypuszczenia P. Vignona, dotyczące pochodzenia tzw. wizerunku z Edessy, nazwanego później Świętym Mandylionem. Właśnie w owym mieście, leżącym za Eufratem w Północnej Mezopotamii (dziś Urfa, w poludniowo-wschodniej części Turcji), został znaleziony w 525 r. zaginiony przed wiekami „obraz", przedstawiający oblicze Chrystusa. Współczesny kronikarz, spisując po grecku jego historię w „Dziejach Tadeusza", określił go jako „tetradiplon".
Tłumacze europejscy nie znajdowali tego terminu w żadnym słowniku poza Lexicon Patristic Greek, gdzie określa on tylko jeden jedyny przedmiot. Oznacza trzykrotne złożenie płótna „obrazu" edesseńskiego: całości na połowę, otrzymanej podwójnej połowy na pół i jeszcze raz na połowę. W ten sposób powstają „cztery podwójne" warstwy tkaniny, czyli w sumie osiem. Zwykliśmy mówić skrótowo: „złożony na czworo".
Jeżeli tak złożymy Całun, by warstwa z wizerunkiem twarzy znajdowała się na wierzchu - a możemy to sami uczynić, posługując się fotografią - otrzymamy obraz, który kronikarz z VI wieku określił jako „tetradiplon". Jego kształt nie jest konwencjonalny. W środku wyraźnie wydłużonego prostokąta widnieje głowa Chrystusa, a po obydwu jej stronach pozostaje dużo wolnego miejsca. Żaden ówczesny czy współczesny artysta nie namalowałby portretu na tak dziwnie wydłużonym płótnie, lecz na krótszym i ustawionym w pionie.
Osoby, które sporządziły „tetradiplon" musiały czynić to świadomie, chcąc zachować oryginalne wymiary tkaniny złożonej „na czworo podwójnie". Nie odcięły jednak zbytecznych boków. Co więcej. Prawdopodobnie to one doszyły z lewej strony pasek tkaniny, by głowa znajdowała się w środku. Musiało to stać się bardzo dawno, „na początku", w tym samym środowisku powstania płótna, skoro doszyty pasek tworzy tak splotem, jak i jego kierunkiem, prawie nierozpoznawalną całość z głównym płatem tkaniny. Widocznie nie starczyło tego paska na całą długość, gdyż nie dochodzi do końców prześcieradła. Cel jednak został osiągnięty z naddatkiem. Twarz Jezusa na „obrazie" znalazła się w środku poziomego prostokąta płótna.
Jak ten obraz mógł wyglądać? Czy ma rzeczywiście związek z prawdziwym obliczem Chrystusa i jego wizerunkiem na Całunie Turyńskim? Na te pytania udziela odpowiedzi sam przedmiot, prowokując do odtworzenia swoich dziejów przez nas. Jest to niezwykła „przygoda", którą odtworzył I. Wilson w książce pt.: Calun Turyński. Jak jest frapująca świadczy fakt, że jej tłumaczenie polskie w podwójnym wydaniu o ilości łącznej 150 000 egzemplarzy rozeszło się błyskawicznie.
Od najdawniejszych czasów "tetradiplonowi" towarzyszy opis ustny - a potem pisany - który tłumaczy okoliczności powstania odbicia twarzy Jezusa i wskazuje na miejsce, gdzie ów „cudowny" obraz był przechowywany. Około 325 r. biskup Euzebiusz z Cezarei, twórca Historii kościelnej, wspomina o królu Abgarze V z Edessy, który panował od 13 do 50 r., a więc był władcą współczesnym Chrystusowi.
Abgar cierpiał na jakąś chorobę, a słysząc o cudach Nauczyciela z Judei, wysłał doń swojego sługę z listowną prośbą o przybycie. Jezus odpowiedział również listem, przyrzekając wysłanie do króla Edessy jednego ze swoich uczniów. Euzebiusz zaznacza, że wiadomość tę opiera na pisemnym świadectwie, wyjętym z archiwów owego miasta. Dodaje, że osobiście przetłumaczy) owe dokumenty z syryjskiego na grecki.
Odkrycia starych manuskryptów w klasztorze w Nitrze (Dolny Egipt) dostarczyły kilka wczesnosyryjskich wersji opowieści o królu Abgarze w całości i fragmentach, co świadczy o ich poczytności i ważności opisanego w nich wydarzenia. Podstawowym tekstem syryjskim jest tzw. Nauka Addaja z V i VI wieku, z której korzystał wspomniany kronikarz, twórca wersji greckiej. Następnym dokumentem, najobszerniejszym i zawierającym opracowanie innych wcześniejszych, jest Opowiadanie o wizerunku z Edessy z X wieku. Powstał on na dworze cesarza bizantyjskiego Konstantyna Porfirogenety (912/945/-959) w związku ze sprowadzeniem owego wizerunku do Konstantynopola w 944 r.26. Utwór ten - w formie kazania - został odczytany w rocznicę owego doniosłego wydarzenia: 16 sierpnia 945 r., w bazylice Świętej Mądrości, w obecności cesarza, który był przekonany, że odebranie tronu od uzurpatora Romana Lekapenosa zawdzięcza obecności w stolicy imperium „wizerunkowi z Edessy", nazywanym powszechnie Świętym Mandylionem.
Do dziś 16 sierpień obchodzony jest w Kościele bizantyjskim jako jedno z najważniejszych świąt. Posiada bogatą oprawę liturgiczną z najbardziej uroczystymi utworami, wśród których wyróżnia się tzw. synassarion, zawierający historię wizerunku.
Historycy mają w tym wypadku do czynienia z dowodami, do jakich nie są przyzwyczajeni. Są to opowiadania legendarne i apokryficzne, kroniki, opisy wydarzeń i kazania, wypowiedzi jednoznaczne i dwuznaczne, krótkie wzmianki i szerokie narracje nie pozbawione cudowności i pobożnych życzeń. Do tych dowodów dołączają się obrazy, freski, mozaiki, rzeźby i płaskorzeźby. Chodzi przecież o wizerunek. Jest to więc materiał złożony, wymagający selekcji i oceny, przede wszystkim zaś uwzględnienia mentalności i ducha owych ludzi, dla których niezwykłość i cudowność była formą wyrazu czegoś, czego nie wiedzieli jak wytłumaczyć. Wśród owych domysłów i odtworzeń jedna rzecz nie ulegała wątpliwości, gdyż opierała się na oglądzie przedmiotu: wizerunek na płótnie edesseńskim jest „nie ręką ludzką uczyniony". To stwierdzenie - oznaczające równocześnie nazwę „obrazu" - ujęte zostało jednym słowem greckim: acheiropoietos, krócej - achiropita.
Powiedzenie: „nie uczyniony ręką ludzką" opiera się na badaniu charakteru wizerunku. W noc po przywiezieniu go do Bizancjum. miały miejsce jego oględziny. Dwaj synowie cesarza Romana byli zawiedzeni, patrząc na dziwne rysy twarzy Jezusa ledwo widoczne. Innego zdania był Konstanty, który cierpliwie czekając na okazję objęcia tronu, zajmował się literaturą i sztuką, a nawet sam miał parać się malarstwem. Na owe czasy był to znawca. Dlatego też jego świadectwo zasługuje na wiarygodność. Oto, co czytamy na początku Opowiadania o wizerunku z Edessy, którego autorstwo jemu się przypisuje:
„Jednakże, jeśli chodzi o to, jak to się stało, że z wilgotnej wydzieliny, bez zastosowania farb i sztuki malarskiej odtworzony został na lnianym płótnie i że to, co przecież jest ze zniszczalnej materii, z upływem czasu nie uległo rozpadowi, a także to, co się tyczy innych spraw, które, jeśli patrzeć na te rzeczy ze stanowiska przyrodniczego, zwykło się poddawać poważnemu badaniu - trzeba to pozostawić niezgłębionej mądrości Bożej w pełnej świadomości faktu, że jeśli ktoś usiłuje wszystko dokładnie pojąć rozumem, pogrąży się w zupełnej niewiedzy..."
Po tym stwierdzeniu, że wizerunek jest „nie ręką ludzką uczyniony", następuje opowiadanie. Jest to praca dokonana na podstawie źródeł historycznych, legendarnych, ustnych przekazów i tradycji. Bohaterem tego opowiadania jest król Edessy Abgar V i ... wizerunek. Toparcha partyjski był chory na artretyzm i czarny trąd. Po usłyszeniu, że w Palestynie naucza i czyni cuda Jezus, napisał do Niego list z prośbą o przybycie i wyleczenie z niemocy. Wysłannikowi o imieniu Ananiasz polecił przy okazji narysować postać Cudotwórcy i przy tej czynności ujrzał go Chrystus. Po przywołaniu, odebrał od niego list, odpisał Abgarowi, a chcąc pomóc wysłannikowi króla partyjskiego, „obmył twarz swoją, następnie wytarł z niej wilgoć podanym Mu ręcznikiem i Boskim niepojętym sposobem sprawił, że odbił się na nim Jego wizerunek".
Właśnie w tym urywku znajduje się słowo „tetradiplon", przetłumaczone jako „ręcznik". Dziewiętnastowieczni tłumacze przełożyli to słowo na podstawie oczywistości faktu: jeżeli Jezusowi podano płótno do otarcia, a więc był to ręcznik. Rozumowanie pozornie słuszne, lecz mylne. Dla ludzi współczesnych słowo to jest jednoznaczne. Po prostu chodziło o kawał tkaniny, która mogła służyć do otarcia. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus, umywając nogi Apostołom, wycierał je prześcieradłem, którym był przepasany (J 13, 4).
Zwracamy uwagę na ten problem, ponieważ kryje on w sobie istotne znaczenie charakteru wizerunku. To nic, że scena z wytarciem oblicza i cudownym jego odbiciem jest wymyślona. W rzeczywistości wydarzenie to nie miało miejsca. Samo zresztą opowiadanie w dalszej wersji wyklucza to pierwsze: „Jak wspomina ewangelista, pot ściekał z Niego jak krople krwi. Wtedy miał wziąć od jednego z uczniów ten kawałek płótna, który dziś widzimy, i wytrzeć nim krople oblicza. Jezus oddał płótno Tomaszowi i polecił przez Tadeusza posłać je, po swoim wniebowstąpieniu, Abgarowi...".
Wersja ta powstała widocznie po dokładniejszym przyjrzeniu się „wizerunkowi z Edessy" i wydawała się lepiej tłumaczyć jego powstanie. Mamy tu do czynienia z faktem normalnym w literaturze semickiej. Umieszczenie w jednym utworze dwóch interpretacji sprzecznych świadczy o tym, że po prostu nie wiadomo „jak" dane wydarzenie się dokonało: Przykładem jest biblijny opis stworzenia świata, przekazany w dwóch wersjach, w których kolejność „wydarzeń" i ich szczegóły są różnie podane. Według naszego sposobu rozumowania - wykluczają się. Obydwa jednak opisy przekazują istotną prawdę, tkwiącą głęboko i w jednym i w drugim opowiadaniu: Bóg stworzył wszystko co istnieje poza Nim z niczego. Odnośnie do „wizerunku z Edessy" tą prawdą jest stwierdzenie: jest on „nie uczyniony ręką ludzką". Jak powstał? Chrześcijanie pierwszych wieków tylko się domyślali tego niewytłumaczalnego procesu, podając sprzeczne wersje. W późniejszych wiekach dołączy się do dwóch poprzednich trzecia: „chusta Weroniki". Według niej wizerunek powstał podczas drogi krzyżowej, kiedy to otarła ona skrwawioną twarz Jezusa, otrzymując w nagrodę za ów miłosierny czyn jej odbicie na chuście, czyli na kobiecym nakryciu głowy.
Wszystkie trzy wersje czasowe: podczas publicznej działalności - w Ogrodzie Oliwnym - na drodze krzyżowej, zbliżają się do właściwego momentu powstania wizerunku, ale nie przekraczają „linii krytycznej" - śmierci Jezusa. Przekonanie, że powstał on za jego życia, było tak silne, że nie pozwalało na tego rodzaju przypuszczenie. Za każdym razem mowa jest o kawałku płótna znajdującego się pod ręką: do wytarcia po umyciu twarzy, otarcia jej z krwawego potu, wytarcia skrwawionego oblicza. Świadomość „chusty" zdominowała przekonania, ponieważ utkwiła w tradycji „od początku". Co mogło spowodować ową mylną interpretację?
Domysły wskazują na to, że była ona zamierzona przez ludzi przewidujących i mądrych. Trudno przypuścić, by pierwsi wyznawcy Chrystusa Jego płócien grobowych nie uznali za niezwykłą pamiątkę. Wprawdzie w swojej świadomości mieli utrwalone przekonanie o „nieczystości rytualnej" wszystkiego co stykało się z trupem - nadal przecież szanowali Prawo Mojżeszowe - „wszelako fakt, że płótna pogrzebowe naszego Pana i ich układ stanowiły pierwszy materialny dowód zmartwychwstania, narzucił ich zachowanie mimo natury »nieczystej«". Po prostu straciły one tę cechę wobec faktu, że „należały" do Jezusa teraz żywego, ukazującego się w przemienionym, ale tym samym ciele (por. Łk 24, 36-43; J 20, 24-29).
Przed Apostołami stanął więc problem trudny do rozwiązania. Nie byli zapewne pozbawieni światłych rad ludzi, którzy zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mogło grozić cennym płótnom, zwłaszcza głównemu z nich: ze śladami umęczonego ciała Jezusa. Ich przechowywanie stało się niemożliwe jeszcze z innego względu: przekonań nawróconych Żydów, co udowodniły dalsze wydarzenia. Wiele racji przemawiało za tym, by płótna Jezusa przekazać chrześcijanom gmin pozapalestyńskich - ludziom o innej mentalności.
Ich pierwszy tłuumy napływ do Jerozolimy zdarzył się w dniu Pięćdziesiątnicy. To oni głównie słuchali pierwszego kazania Piotra po zesłaniu Ducha Świętego, ściągnięci tajemniczym szumem. Na pierwszym też miejscu zostali wymienieni: Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, a następnie z innych krajów pogańskich (Dz 2, 5-11). Jeżeli Panowie, to bardzo prawdopodobnie również mieszkańcy Edessy czy Dura Europos, miasta leżącego bardziej na południe. W jego ruinach zostały odkryte malowidła w synagodze żydowskiej z postaciami ludzi, mimo że to było surowo zakazane przez Prawo Mojżeszowe (!). W kaplicy zaś chrześcijańskiej z III wieku zostały znalezione sceny ewangeliczne przedstawiające Chrystusa jako Dobrego Pasterza.
Jest bardzo prawdopodobne, że „kłopotliwe" płótno grobowe Jezusa zostało przekazane bardzo wcześnie do Edessy, ponieważ w tym mieście zostało znalezione w 525 r. w formie płótna złożonego „na czworo podwójnie", i ponieważ do tego miasta prowadzi najstarsza tradycja, o której wspomina już Euzebiusz w 325 r.
Z Opowiadania o wizerunku z Edessy można wysnuć wiele wniosków, właściwie odczytując unadzwyczajnione opisy. Niezwykle sugestywny jest opis stawienia się Tadeusza przed oblicze króla Abgara. Apostoł ten „umieścił oną podobiznę na swoim czole i tak podążył do Abgara. Ten zaś, patrząc na nadchodzącego z oddali miał wrażenie, że widzi bijące z jego twarzy światło tak oślepiające, że żadne oko nie mogło go znieść, a wydawał je obraz, który Tadeusz miał na sobie". Król zerwał się z łoża i odzyskał sprawność członków oraz czystość ciała. Dalej następuje niemniej fascynujący opis, tym razem dotyczący natury wizerunku: „Kiedy przyjrzał się bliżej - zauważył, że nie zawiera ona śladów ziemskich kolorów i zdumiewał się nad jej mocą, która sprawiła, że w cudowny sposób powstał z łoża i cieszył się dobrym zdrowiem. Wtedy Tadeusz opowiedział mu o chwili trwogi (u Jezusa), podobiźnie powstałej z Jego potu bez użycia kolorów, o swoim przybyciu z rozkazu Pana...".
Jak mógł wyglądać ów wizerunek, niesiony na głowie przez Tadeusza? Odpowiedź jest prosta, ale niezadowalająca: tak, jak znaleziony w Edessie w 525 r., i jaki przeniesiono w 944 r. do Konstantynopola. Niestety, dokładnego opisu nikt nie pozostawił. Musimy oprzeć się na urywkach z Opowieści i danych ikonograficznych. Autor pierwszego źródła zaznacza, że Abgar „nie sporządzoną ręką ludzką podobiznę Pana naszego Jezusa Chrystusa przymocował do deski i upiększył dziś jeszcze (a więc w X wieku) widocznym złotem".
A więc już w trzydziestych latach I wieku grobowe płótno Jezusa złożone „na czworo podwójnie" ukryło się w obrazie Jego oblicza. Osiem warstw tkaniny zostało przymocowanych do deski, oprawionych w ramę, a widniejące na wierzchniej warstwie oblicze „upiększone złotem" w stylu ornamentacji partyjskiej, znanej np. z rzeźby króla Utala z Hatry (II w.), przechowywanej w Muzeum w Mosulu. Była to złocona, ozdobna krata, która „ubierała" płótno wizerunku, zasłaniając wolne miejsca, ukazując tylko samą twarz Jezusa w złoconym kręgu niby aureoli.
Wygląd tego „obrazu" przybliżają nam najstarsze - a nawet późniejsze kopie Świętego Mandylionu, czyli „wizerunku z Edessy". Przede wszystkim oblicze Jezusa jest utrwalone na „chuście" nie kolorami, lecz odcieniami sepii - jak na Całunie. Na niektórych mandylionach-kopiach malowano frędzle, nie zwisające swoim ciężarem, lecz napięte. Na trzech kopiach widoczne są małe kółeczka, prawdopodobnie imitujące główki gwoździ, na których rozpięte było na desce płótno. Najwierniej w ogólnych zarysach „wizerunek z Edessy" ukazują mandyliony z Aleksandrii, Spas Nereditsa, Laon i fresk z Gradac (Serbia). Na tym ostatnim wydłużony poziomo prostokąt kryje ozdobna krata z otworem okolonym kręgiem, w którym widnieje twarz Jezusa.
Taki relikwiarz oglądał zapewne kronikarz z VI wieku, który nie określił go „płótnem" czy nawet „chustą", lecz ułożonym przez siebie nowym i unikalnym słowem: „tetradiplon" - „złożony na czworo podwójnie". W takim stanie wizerunek ten przetrwał blisko pięć stuleci, ukryty w murach miasta Edessy w momencie prześladowania chrześcijan po śmierci Abgara i jego następcy. Osoby, które tego dokonały zabrały wieść o tym ze sobą do grobu, skoro pamięć o wizerunku stawała się coraz bardziej mglista i rozpłynęła się w zapomnieniu, pozostając tylko w legendzie.
Odnalezienie „obrazu" nastąpiło niespodziewanie i przypadkowo: po uszkodzeniu budowli i murów miasta Edessy przez powódź. Żaden z ówczesnych kronikarzy nie wspomina o tym wydarzeniu, ale na tę zbieżność faktów wskazuje wiele danych. Gdy w 544 r. Persowie stanęli pod murami miasta, wizerunek oblicza Jezusa już był czczony przez Edesseńczyków i wyniesiony na mury, by „pomógł" w odparciu wroga. W momencie najbardziej krytycznym - jak opisuje „synassarion" liturgii bizantyjskiej - „została urządzona procesja na murach miasta: wieże oblężnicze Persów stanęły w ogniu, tak że musieli odstąpić od miasta".
Od owego momentu „wizerunek z Edessy" znalazł się w centrum zainteresowania całego Kościoła Wschodniego. Zaczęły pojawiać się jego kopie, biorące początek od oryginału, który rzadko był ukazywany publicznie. Zapełniały one domy, pałace, klasztory, kościoły, jako święte mandyliony o klasycznych rysach, których istotne cechy przez wieki nie ulegały zmianom. Nazwa ta pojawiła się po zajęciu Osroeny - krainy dawnej toparchii króla Abgara - przez Arabów w 639 r. Nowe władze nie stosowały wówczas przemocy i pozostawiały pełną tolerancję religijną wobec chrześcijan, pozwalającą na zgodne współżycie ze sobą ludzi o różnych wyznaniach. W mówionym jednak języku zaczął przeważać arabski i on to właśnie nadał nową nazwę „wizerunkowi z Edessy" z grecyzującą końcówką. Arabski termin mandil oznaczał chustę, welon, lekki szal, krył jednak w sobie również znaczenie „przykrycia", czyli płaszcza, ponieważ został przez nich przyjęty z łacińskiego słowa mantile - ręcznik, chusta, obrus. Od tego terminu pochodziło określenie mantellum - płaszcz, okrycie, szata.
Od czterech wieków Święty Mandylion znajdował się w Edessie. Cesarze bizantyjscy wielokrotnie starali się o pozyskanie tego niezwykle cennego przedmiotu, lecz za każdym razem napotykali na odmowę chrześcijan edesseńskich. Dopiero Romanowi Lekapenosowi udało się go sprowadzić do Konstantynopola. Pomijając właścicieli Mandylionu, starania swoje rozpoczął od nacisku zbrojnego na arabski kalifat bagdadzki. Była to wyprawa, którą I. Wilson określił jako „jedną z najbardziej dziwacznych operacji wojskowych w całej historii".
Generał J. Kurkuas w 943 r. zajął najpierw kilka miast kalifatu, a następnie rozłożył swoje wojska pod murami Edessy. Powstała paradoksalna sytuacja. I tym razem miasto od zagarnięcia przez „wrogów" miał ocalić Święty Mandylion, lecz w jakże inny sposób! Dowódca bizantyjski zażądał po prostu wydania relikwii w zamian za odstąpienie od Edessy i przyrzeczenie jej nietykalności „na wieczne czasy" przez wojska imperium wschodniego. Żądanie wydania „obrazu" nie jest więc rabunkiem, lecz przeniesieniem go w bardziej bezpieczne miejsce, za co J. Kurkuas zaoferował uwolnienie 200 wysokich rangą i godnością muzułmańskich jeńców - których pobrał „po drodze"! - i dar 12 000 srebrnych drachm.
Władze państwowe zgodziły się na tę transakcję, ale nie właściciele Mandylionu. Jednak J. Kurkuas i ten problem rozwiązał niemniej strategicznie. Do przejęcia relikwii wybrał władze duchowne: biskupa Abrahama z Samosaty, który nadawał się ze wszech miar do spełnienia tej roli, gdyż doskonale znał „nabytek". Obawy były słuszne. Dopiero za trzecim razem bp Abraham przekonał się, że doręczono mu prawdziwy Mandylion, a nie wiernie wykonane kopie.
Na tym jednak nie skończyły się trudności. Procesja z wynoszonym wizerunkim nie przypominała w niczym religijnego pochodu. Burza, która wybuchła w owym momencie, utwierdzała w mieszkańcach miasta przekonanie, że samo niebo oburza się za ten czyn. Przeprawa przez Eufrat graniczyła z cudem. Zamieniła się w prawdziwą bitwę, z której wiru nie wiadomo jak wyszedł cało Święty Mandylion, wynoszony pospiesznie jak najdalej od granicy kalifatu.
Była to chyba najdłuższa pielgrzymka w historii chrześcijaństwa, licząca ponad 1000 km. Na terenach imperium relikwia z Edessy witana była triumfalnie i uroczyście odprowadzana z miasta do miasta, a jej przejściu towarzyszyły liczne uzdrowienia. Do Konstantynopola Święty Mandylion przybył wieczorem, w dniu uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i został wniesiony do bazyliki Mądrości Bożej, gdzie oczekiwał go cesarz z całym dworem. Postawiono go na najświętszym miejscu: na tronie przebłagania. „Tutaj, po oddaniu czci i spełnieniu aktu adoracji - czytamy w Opowiadaniu o wizerunku z Edessy - przez zgromadzenie całego Kościoła, uczestnicy pochodu znów stamtąd wyszli z tym świętym brzemieniem i przybyli do pałacu cesarskiego, gdzie na chwilę złożyli święty obraz na tronie cesarskim, zwanym Chrysotriclinium, z którego zwykle podejmowane są najważniejsze decyzje... Następnie zaczęto wznosić żarliwe modły i po skończeniu ich z powrotem zabrano stąd święty obraz, który został poświęcony i złożony we wspomnianej świątyni Faros, po prawej stronie zwróconej ku wschodowi, jako dar wotywny ku chwale wiernych, dla obrony cesarzy oraz bezpieczeństwa całego państwa i wspólnoty chrześcijańskiej".
Święty Mandylion, złożony w kaplicy przypałacowej Faros, nie był pokazywany na widok publiczny. Zastępowały go kopie. Zapewne nie wykluczano pokazów zamkniętych dla artystów, którzy przenosili wizerunek oblicza Jezusa na mandyliony przez siebie wykonane. Na podstawie owych pierwszych kopii wykonywane były następne. Nikt nie odnotowywał tych domniemanych pokazów, podobnie jak faktu rozwinięcia całego „tetradiplonu", które kiedyś musiało nastąpić. Kiedy? Nie wiemy. Świadczą jednak o tym wypowiedzi - rzecz dziwna, jeszcze wcześniejsze! - wśród których najwcześniejsza przytacza słowa homilii papieża Stefana III z 769 r. Oto jej treść: „... Sam Pośrednik między Bogiem i człowiekiem (Chrystus), aby całkowicie zadośćuczynić pragnieniu króla (Abgara), wyciągnął całe swoje ciało na płótnie białym jak śnieg, na którym chwalebny wizerunek twarzy Pana i całego Jego ciała został tak cudownie odtworzony, że ci, którzy nie mogli zobaczyć Pana naszego jako człowieka na własne oczy, mogli teraz ujrzeć Jego odtworzenie na płótnie". Trudno wyobrazić sobie podobną scenę, w opisie tym jednak kryje się fakt: przekonanie, że na Świętym Mandylionie widnieje wizerunek całego ciała Jezusa. Wyrażają je pisarze z XII i XIII wieku, choć nadal w powszechnym przekonaniu jest to „chusta", na której widnieje oblicze Zbawiciela.
Jak wytłumaczyć tę podwójną interpretację? Było przecież rzeczą niemożliwą, by osoby oglądające świętą relikwię nie widziały krwawych plam na tkaninie. Dlaczego ten fakt trzymany był w tajemnicy? Należy zrozumieć bizantyjskie władze kościelne i państwowe, które znalazły się przed kłopotliwym odkryciem. Trzeba by było zmienić charakter święta Mandylionu i „zamienić" tysiącletnią tradycję „chusty" w nieoczekiwaną relikwię: płótno grobowe. Czy tak samo chroniłaby miasto od wrogów? Pewną trudność sprawiałoby również wyjaśnienie istnienia Płyty Namaszczenia przy Golgocie w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Jeżeli ciało Jezusa zostało namaszczone, zostało więc uprzednio obmyte. Skąd więc mogły się wziąć owe krawawe plamy?
Oficjalnie więc nic się nie zmieniło. Bizantyjczycy nie wyrzekli się opowiadania o królu Abgarze, a sceny z tradycyjnej historii Mandylionu odtwarzane są aż do XVII wieku, jak o tym świadczy ikona przechowywana w Pałacu Buckingham w Londynie. Coś jednak zmieniło się w sztuce sakralnej. W miejsce scen ukazujących złożenie do grobu ciała Jezusa, zawiniętego taśmami w stylu mumii, pojawiają się sceny opłakiwania, określane „Threnos". Ciało Chrystusa przedstawiane jest jako złożone u stóp krzyża, a święte niewiasty opłakują Jego śmierć. Wspólnym, nowym elementem scen śmierci i pogrzebu Zbawiciela jest ukazywanie długiego płótna, którym Jego ciało miało być okryte, a które można utożsamić z prześcieradłem grobowym. Czy wobec tak przedziwnych danych można z kolei utożsamić Mandylion z Całunem Turyńskim?