Wędrująca relikwia

Pojawia się na Golgocie, by zastąpić szaty Jezusa, które podzielili między siebie żołnierze (por. J 19,23-24). Gdyby nie Józef z Arymatei i Nikodem, Jego nagie ciało byłoby wrzucone do dołu z ciałami łotrów.

Józef kupił płótno, zdjął Jezusa z krzyża i złożył w grobie, który był wykuty w skale (Mk 14,46).

Tak Marek opisał pogrzeb Jezusa. Podobnie zwięźle - choć z dodatkowymi szczegółami - uczynił to Mateusz i Łukasz (por. Mt 27, 59-60; Łk 23,53). Wszyscy trzej owe grobowe "płótno" określają greckim terminem

Sindon.

Był on jedyną i ostatnią szatą Ukrzyżowanego na ziemi. Nie jest to stwierdzenie przesadne. Ten gatunek "indyjskiego" płótna lnianego - który już od II tysiąclecia przed Chrystusem rozpowszechnił się w starożytnym świecie i przyjął nazwę od kraju pochodzenia: Sidhu - jak określano wówczas Indie - służył do wyrobu bielizny pościelowej i części przyodziewku. Okrycia z Syndonu pełniły tę samą rolę co rzymskie togi i greckie chitony. Syndon kupiony przez Józefa pełnił potrójną rolę: prześcieradła, okrycia i chusty. Arymatejczyk położył ciało Jezusa na jednej połowie Syndonu i drugą przykrył je przez zawinięcie od strony głowy. Nie trzeba było jej obwiązywać osobną chustą, jak to miało miejsce z Łazarzem, pochowanym w odświętnych szatach. Jak pisze Jan, wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą (J 11,44). Tenże ewangelista, patrząc na płótna w grobie, zwrócił uwagę na to zawinięcie Syndonu na głowie Jezusa, widoczne zza innych płócien spłaszczonych w skalnej niszy, gdyż w nich już nie było ciała Zmartwychwstałego. Tę część głównego płótna określił terminem soudarion, który jest greckim odpowiednikiem aramejskiej nazwy sodara, równoznacznej z syndonem (por. J 20, 7). Co się stało ze Świętym Syndonem? Będziemy tu mieli do czynienia z dowodami, do jakich nie jesteśmy przyzwyczajeni, ale w rzeczy samej są one bardziej przekonywujące i wymowne od jakichkolwiek dokumentów towarzyszących relikwiom, nawet gdyby prawdziwość Syndonu była poświadczona własnoręcznym podpisem Piotra.

Obraz z Edessy

Zaczniemy od dwóch wydarzeń historycznych. W 525 r. miasto Edessę - dzisiejsza Urfa w południowo-wschodniej Turcji, wówczas stolica Osroeny, obszaru dawnego królestwa Partów - nawiedziła powódź, niszcząc jego budowle i część murów. W gruzach zachodniej bramy został znaleziony obraz o nietypowym kształcie: szeroki na ok. 3 łokcie i niecały łokieć wysokości. Prawie całe jego "płótno" zasłaniała złota krata, tylko w środku ukazująca w odsłoniętym owalu wizerunek twarzy. Edesseńczykom nie trudno było domyśleć się, że jest to zaginiona przed wiekami "chusta" przedstawiająca oblicze Jezusa. Legenda niosła, że ten "obraz" został przyniesiony do Edessy na życzenie króla Abgbara V (9-46 r.) przez jego wysłannika. Chory na artretyzm i czarny trąd, posłyszawszy o cudach Jezusa w Ziemi Izraela, napisał do Niego list z prośbą o przybycie i uleczenie z niemocy. Wysłannikowi polecił przy okazji narysować postać Cudotwórcy i przy tej czynności ujrzał go Jezus. Po przywołaniu odebrał od niego list, odpisał Abgarowi, a chcąc pomóc wysłannikowi, "obmył swoją twarz, następnie wytarł z niej wilgoć podanym ręcznikiem i Boskim niepojętnym sposobem sprawił, że odbił się na nim Jego wizerunek". Legenda ta - a jej wersji jest wiele, podających różne szczegóły - na swój sposób mówi, których należy się domyśleć... Aby ukryć prawdziwy charakter "grobowego płótna Jezusa", którego nie można było przechowywać, a tym bardziej czcić w Ziemi Izraela ze względu na chrześcijan "żydujących" (zachowujących wiernie Prawo Mojżeszowe, które zabraniało czci wizerunków i przechowywania czegokolwiek, co miało styk z martwym ciałem), syndon został złożony w ten sposób, że na wierzchnim jego płacie była widoczna tylko twarz. Tak sporządzony "obraz" został wysłany do Edessy, gdzie pierwsi chrześcijanie nie mieli oporów co do oddawania mu czci. Wskutek późniejszych prześladowań "obraz" ten został ukryty i przez stulecia nikt nie wiedział, gdzie się znajduje. Istniał tylko w rozlicznych opowiadaniach. Ujawnił się "sam". Edesseńczycy na własne oczy mogli przekonać się, że jest to wizerunek "nie ręką ludzką uczyniony", gdyż żaden portret nie mógł mieć takich zarysów. Artyści nie wiedzieli, że mają do czynienia z wizerunkiem w negatywie, ale fakt ten nie przeszkadzał im w odtworzeniu twarzy Zbawiciela w pozytywie, z otwartymi oczyma - jak za żżycia.

Mandylion

Po zwycięskim odparciu najazdu Persów w 544 r. - pokonanych podczas wystawienia Cudownego wizerunku na murach miasta - jego kopie zaczęły zapełniać domy, pałace, klasztory oraz kościoły na Wschodzie i Zachodzie, wypierając dotychczasowe wizerunki, odtwarzane dowolnie. Kopie "obrazu z Edessy" dały raz na zawsze prawdziwy wizerunek oblicza Jezusa, uwzględniający w głównych zarysach jego wygląd, nazywany mandylionem. Nazwa ta została powszechnie przyjęta po zajęciu Osroeny przez arabów. Mantilem określali oni chustę, ręcznik, obrus, ale przyjęli ten termin z łaciny od słowa mantile - okrycie, albo mantellum - płaszcz. Jeszcze dziś w polskiej gwarze żydowskiej na płaszcz mówi się mantel. Nazwa ta kryła nadal tajemnicę owej relikwii, zatajoną "od początku". Odkryli ją Edesseńczycy. W opisie ówczesnego kronikarza owa "chusta" czy "ręcznik" została określona słowem tetradiplon: "czterokrotnie złożona we dwoje", ale tak, że wierzchni płat - właśnie w formie wydłużonego horyzontalnie obrazu - przedstawiał tylko twarz Jezusa. Nie rozwinęli całego Świętego Syndonu, tak że dalej panowało powszechne przekonanie, iż jest to "chusta", na której Jezus pozostawił za życia wizerunek swojego oblicza. Święty Mandylion odsłonił częściowo swoją tajemnicę, gdy w wyniku wyprawy wojennej Bizantyjczyków został uroczyście przeniesiony do Konstantynopola 944 r. Dokonali tego siłą i podstępem. Generał J. Kurkuas najechał "po prostu" kalifaty arabskie, pobrał co znaczniejszych jeńców, obległ Edessę i zmusił jego mieszkańców do wydania Mandylionu, płacąc władzom arabskim 12000 drachm w srebrze i uwalniając 200 jeńców. Całe to przedsięwzięcie można byłoby nazwać "wyprawą krzyżową", z tą różnicą, że w tym przypadku nie chodziło o Ziemię Świętą, lecz Święty Mandylion. Nikt nie przypuszczał, że tę relikwię odbiorą Bizantyjczykom prawdziwi krzyżowcy.. Zdobyta relikwia została uroczyście przyjęta w Konstantynopolu, wzbudzając ogromną radość. Umieszczono ją na tronie cesarskim, a następnie złożono w przypałacowej kaplicy Faros. W rok później nowy cesarz, Konstantyn Porfirogeneta, urządził uroczysty pokaz Mandylionu, podczas którego zostało odczytane jego "Opowiadanie o wizerunku z Edessy", zawierające fakty historyczne i legendy dotyczące dziejów tej relikwii. Jedno określenie zasługuje na uwagę. Należy zaznaczyć, że czekając na objęcie tronu, cesarz zajmował się literaturą i sztuką, był więc znawcą owych dziedzin. Oto co napisał o naturze Mandylionu: Jednakże, jeśli chodzi o to, jak to się stało, że z wilgotnej wydzieliny, bez stosowania farb i sztuki malarskiej odtworzony został na lnianym płótnie... W niezwykle kunsztownej wypowiedzi cesarz Konstantyn potwierdził istotny charakter wizerunku "nie ręką ludzką uczynionego" i radził, by badania z punktu widzenia przyrodniczego pozostawić niezgłębionej mądrości Bożej w pełnej świadomości, że jeśli ktoś usiłuje dokładnie pojąć rozumem, pogrąży się w zupełnej niewiedzy. Słowa aktualne również dzisiaj. Dopiero w Konstantynopolu Święty Mandylion został wyjęty z ran i rozwinięty. Opis tego badania zwraca uwagę na ranę w boku. Odkrycie to jednak nie wpłynęło na powszechne przekonanie, ze jest to "chusta". Do dawnych tłumaczeń dołączyło się nowe: wytarcie twarzy Jezusa z krwawego potu w Ogrójcu. Jednak w sztuce zaczęły pojawiać się wizerunki martwego ciała Jezusa zawinięte w syndon, a nie jak dotąd w paski płócien. W ikonografii panował dalej Mandylion w formie chusty. W 1011 r. papież Sergiusz otrzymał z Bizancjum jego kopię, która została nazwana "Weroniką", od vera ikon - "prawdziwa podobizna". Nic więc dziwnego, że krzyżowcy, urządzając w Jerozolimie w XII w. Drogę Krzyżową, dali ten wizerunek w ręce św. Weroniki. Cały czas w powszechnym odbiorze jest to wizerunek otrzymany "za życia" Jezusa. Z owego jednak okresu nie brak danych o charakterze Mandylionu jako "grobowego płótna". Trzy lata przed jego zaginięciem kustosz tej relikwii w kaplicy Faros stwierdził , że znajduje się w niej "sindon", który nie uległ zniszczeniu, gdyż owinięte weń było "okryte tajemnicą, choć nagie, martwe ciało Chrystusa". Gdy w 1203 r. wojska krzyżowców zbierały się koło Bizancjum, jeden z nich napisał w kronice, że widział w kościele Matki Bożej Blechernneńskiej syndoine, w który Pan nasz został owinięty i który jest podnoszony pionowo w każdy piątek, tak żeby postać naszego Pana była na nim wyraźnie widoczna. W rok później - po grabieży miasta przez krzyżowców - pisał, że syndoine zaginął i nikt z Greków ani Franków nie widział, co się z nim stało.

W rękach templariuszy

Pewne wydarzenia historyczne wskazują, że "Sindon" dostał się w ręce zakonu rycerskiego templariuszy. Jako relikwia "z rabunku", przechowywany był i czczony w wielkiej tajemnicy, wędrując wraz z templariuszami ze Wschodu na Zachód w miarę naporu Arabów, aż znalazł się w głównej siedzibie tego zakonu pod Paryżem. "Na zewnątrz" przeniknęła jednak wieść, że zakonnicy ci czczą bałwochwalczo "wizerunek brodatej twarzy". Przypuszczenie to potwierdziło odkrycie w Templecombe (Anglia, 1951 r.) "mandylionu templariuszy, namalowanego na desce. Templariusze drogo zapłacili za ów "kult". Król Filip Piękny, chcąc zagarnąć ich przeogromne bogactwa, jednego dnia i o tej samej godzinie zaaresztował wszystkich, a w siedem lat później spalił na stosie wielkiego mistrza Jakuba de Molay i preceptora Normandii Geoffreya de Charny. W 1353 r. francuski rycerz Goeffrey de Charny (czyżby z tej samej rodziny?) wznosi w Lirey koło Paryża kościół kolegiacki w sobie znanym celu. W trzy lata później ginie w bitwie pod Poiters i zabiera do grobu tajemnicę, jak wszedł w posiadanie Świętego Syndonu, który wdowa po nim, Joanna de Vergy, w 1357 r. wystawiła na widok publiczny. Wielu historyków rok ten przyjmuje za pierwszą datę pewną w dziejach Całunu, którego wędrówka po Francji i Włoszech jest ściśle udokumentowana. Ale o jego istnieniu przed tą datą świadczą inne dowody, wzmianki historyczne i dane ikonograficzne. Wśród tych ostatnich wspominamy tylko o analizie porównawczej, przeprowadzonej przez P. Vignona, który udokumentował istnienie przynajmniej 15 szczegółów z wizerunków mandylionów, odpowiadających wizerunkowi twarzy Jezusa na Całunie. Jeden z nich jest nie do odparcia. Starożytni artyści, odtwarzając włosy wokół twarzy Jezusa, wyraźny wyciek krwi na Jego czole w kształcie odwróconej "3" wzięli za lok. Przez wieki był on umieszczany na wielu mandylionach, ale z upływem czasu zanikał, zaś Święte Oblicza przybierały wygląd coraz to bardziej "portretowy", jak na przykład "Weronika" z ikony S. Uszakowa (1658 r.; Galeria Tretiakowska, Moskwa). Innym dowodem ikonografii jest ilustracja z manuskryptu Pray z 1192-1195 r. {Przedstawia ona Święty Syndon ze znakami wypalenia, które powstały przed 1357 r.

Z negatywnego oblicza Chrystusa na Całunie artyści bizantyjscy od VI w. Brali wzór do sporządzania jego kopii: mandylionów. Specyficzne elementy wyodrębnione przez P. Vignona, występujące na mandylionach w sztuce bizantyjskiej: 1. Poprzeczna bruzda biegnąca przez czoło; 2. "Prostokąt" otwarty pomiędzy brwiami; 3. Zmarszczka w kształcie "V" u nasady nosa; 4. Ten sam element w kształcie "prostokąta"; 5. Uniesiona prawa brew; 6. Zaakcentowanie lewego (prawego policzka; 7. Zaakcentowanie prawego (lewego) policzka; 8. Powiększone lewe (prawe) nozdrze; 9. Zaakcentowanie linii pod dolną wargą; 11. Nie zrośnięta przestrzeń między dolną wargą a brodą; 12. Rozwidlenie brody; 13. Poprzeczna linia biegnąca przez szyję; 14. Mocno zaakcentowane i podkrążone oczy; 15. Kosmyki włosów spadających na czoło.

kolegiacki w sobie znanym celu. W trzy lata później ginie w bitwie pod Poiters i zabiera do grobu tajemnicę, jak wszedł w posiadanie Świętego Syndonu, który wdowa po nim, Joanna de Vergy, w 1357 r. wystawiła na widok publiczny. Wielu historyków rok ten przyjmuje za pierwszą datę pewną w dziejach Całunu, którego wędrówka po Francji i Włoszech jest ściśle udokumentowana. Ale o jego istnieniu przed tą datą świadczą inne dowody, wzmianki historyczne i dane ikonograficzne. Wśród tych ostatnich wspominamy tylko o analizie porównawczej, przeprowadzonej przez P. Vignona, który udokumentował istnienie przynajmniej 15 szczegółów z wizerunków mandylionów, odpowiadających wizerunkowi twarzy Jezusa na Całunie. Jeden z nich jest nie do odparcia. Starożytni artyści, odtwarzając włosy wokół twarzy Jezusa, wyraźny wyciek krwi na Jego czole w kształcie odwróconej "3" wzięli za lok. Przez wieki był on umieszczany na wielu mandylionach, ale z upływem czasu zanikał, zaś Święte Oblicza przybierały wygląd coraz to bardziej "portretowy", jak na przykład "Weronika" z ikony S. Uszakowa (1658 r.; Galeria Tretiakowska, Moskwa). Innym dowodem ikonografii jest ilustracja z manuskryptu Pray z 1192-1195 r. {Przedstawia ona Święty Syndon ze znakami wypalenia, które powstały przed 1357 r. Na początku lat osiemdziesiątych wyniki wieloletnich badań wizerunku Całunu i jego tkaniny pozwalały na stwierdzenie o bardzo wysokim stopniu prawdopodobieństwa, że jest on grobowym płótnem Jezusa. Naukowcy czekali jednak na jeszcze jedno ważne badanie, które by pozwoliło określić wiek płótna całunowego metodą datowania przedmiotów pochodzenia organicznego, wynalezioną i udoskonaloną przez W. F. Libby'ego w latach 1945-1955. Z początku nie brano jej pod uwagę, gdyż trzeba byłoby bezpowrotnie zniszczyć prawie część tej bezcennej relikwii. Przyszedł jednak czas, że wystarczał tylko 1 cm2.

Izotop węgla C - 14

Metoda ta polega na spaleniu danej próbki - stąd nasz tytuł - i obliczeniu znajdującego się w niej węgla C - 14. Formuje się on w atmosferze na wysokości 10-15 km w wyniku promieniowania kosmicznego. Jest radioaktywny i promieniotwórczy. Stanowi maleńki procent izotopów węgla: 98,89 proc. - to C -12, reszta przypada na C -13, C - 10, C - 11, C - 16 i C - 14. A jednak naukowcom udało się opracować metodę i technikę liczenia tak nieuchwytnego pierwiastka dzięki zastosowaniu małych liczników na gaz, a później przez separację uzyskaną przez działanie pola magnetycznego z akcesoriami masy Tandem. W datacji "bohaterem" jest węgiel C - 14 - znak "C" od łacińskiego terminu carbo - dlatego bezkrytycznych zwolenników owej metody będziemy określali odtąd "karbonistami". Co powoduje, że probiemierzem tej metody jest C - 14? Dopóki roślina, zwierzę lub człowiek żyją, stan C - 14 jest stały, gdyż następuje jego naturalna wymiana drogą normalnego odżywiania. Z ich śmiercią proces ten ustaje i ilość C - 14 zaczyna się systematycznie zmniejszać. Im przedmiot jest starszy, tym mniej znajduje się w nim C - 14. Libby obliczył, że masa tego węgla po 5568 latach zmniejsza się do połowy, po następnych 5558 latach znów do połowy i tak dalej, ale pod warunkiem, że procent C -14 w atmosferze pozostawał niezmieniony przez ostatnie 50000 lat. Nie wszystkie laboratoria przyjęły tę cyfrę. Ich okresy wahają się od 7200 do 4700 lat, co nie jest bez wpływu na wyniki datacji. Metodę tę zwykło się określać jako "absolutnie pewną", wiele wyników jednak przeczy tej opinii. Oto niektóre przykłady. Stanowisko prehistoryczne w Jarmo metoda C - 14 datowała na 4700 r. przed Chrystusem, podczas gdy dalsze badania wskazywały na lata 10000, 7000 i 6000 przed Chrystusem. Znalezione w Old Crow (Alaska) kości karibu zdezorientowało wyniki C - 14. Próbka z powierzchni kości wykazała 27000 r. przed Chrystusem, podczas gdy ze środka podała1350 r. po Chrystusie. Również badania pewnej mumii egipskiej dostarczyły różnych dat. Bandaże okazały się 800-1000 lat młodsze. Liście platanu zerwane w Rzymie rok przed testem C -14 tkaniny całunowej wykazały wiek 400 lat... Podobnych przykładów jest dużo, dlatego też ogromna większość uczonych syndonologów nie radziła przeprowadzenia testu C - 14 ze względu na liczne "urazy" płótna całunowego i delikatność prawie mikroskopijnych rozmiarów jego włókienek, w których mogły zajść nieznane przemiany chemiczno-organiczne. Naukowcy ze STURP w 1982 r. włączyli jednak tę próbę do swojego programu badań. Obejmował on 26 propozycji badawczych, ujętych w 85 pytań. Tylko jedno z nich dotyczyło analizy metodą C - 14. Reszta obejmowała czynności związane z lepszym poznaniem wizerunku i tkaniny całunowej oraz sposobów jej konserwacji. Rzecz zrozumiała. Najpierw trzeba dobrze poznać "przedmiot" i stwierdzić czy się nadaje do przeprowadzenia testu tak niepewną metodą.

Falsyfikat?

To jednak, co się działo w ciągu następnych sześciu lat, wprawia w zdumienie nawet przeciętnego znawcę Całunu. W "biegu do C - 14" - tak można określić wydarzenia zmierzające do ostatecznego celu - zostali wyeliminowani uczeni ze STURP wraz ze swoim programem i naukowcy z Papieskiej Akademii Nauk. Zapadła decyzja konsultującego się ze Stolicą Apostolską kustosza relikwii kard. A. Ballestrero i jego doradcy naukowego M. Gonellego, by przeprowadzić tylko analizę metodą C - 14. Z siedmiu laboratoriów zostały wybrane tylko trzy: z Tucson (Arizona, USA), z Zurychu (Szwajcaria) i z Oxfordu (Anglia).Koordynatorem prac został M. Tite, dyrektor Brytyjskiego Muzeum. Nie brano pod uwagę faktu, że laboratorium w Tucson kilka lat wcześniej określiło wiek rogu Wikingów na 2006 r. po (!) Chrystusie, a w Zurychu pomyliło się w datowaniu peruwiańskiej tkaniny o 1000 lat! Mimo protestu wielu uczonych stwierdzających, że węgiel C - 14 nie może być uważany za najwyższego arbitra wieku Całunu, 16 kwietnia 1988 r. z jego tkaniny została pobrana próbka i podzielona na trzy odcinki, podobnie jak dwie próbki kontrolne tkanin z innych wieków. Każde laboratorium otrzymało trzy pojemniczki oznakowane w tajemnicy, by nie było wiadomo, który z nich zawiera próbkę Całunu. W rzeczywistości była to farsa, gdyż na pierwszy rzut oka można było ją odróżnić ze względu na splot, jakiego nie miały próbki pozostałe. Karboniści jednak wymagali tej procedury ze względu na spektakularność całego przedsięwzięcia, przyczyniającą się dodatkowo do reklamy ich laboratoriów. Od chwili przejęcia próbek cały proces przebiegał niezgodnie z przyjętymi ustaleniami. Karboniści nie dopuścili żadnej kontroli ze strony innych naukowców, wykonywali analizę nie jednocześnie, tylko jedną po drugiej, i to w czasie kilkakrotnie dłuższym. Wyniki miały być zachowane w tajemnicy, tymczasem już po pierwszym badaniu w Tucson przeciekła do prasy wiadomość, że Całun jest średniowiecznym falsyfikatem. Po miesiącu wieść tę potwierdziło laboratorium w Zurychu, a w miesiąc później w Oxfordzie. Dyrektor laboratorium w Zurychu dopuścił do filmowania analizy, a podczas wykonywania czynności opowiedział historyjkę, jak to badał metodą C - 14 wiek obrusu teściowej. Okazało się, że ma 300 lat! Po wykonaniu w ciągu trzech miesięcy analizy karboniści odczekali jeszcze miesiąc, a gdy światowa prasa, radio i telewizja w wystarczającej mierze oszkalowały Kościół za milczenie w tak sensacyjnej sprawie, zaś D. Sox ukończył swoją książkę pt. "Całun zdemaskowany", pod koniec września M. Tite przesłał kard. A. Ballestrero wyniki otrzymanych datacji przypadających na lata 1260-1390! Kustosz całunu podał je do publicznej wiadomości 13 października 1988 r. Następnego dnia dyrektor M. Tite zorganizował konferencję prasową, na której ogłosił, że Całun turynski jest średniowiecznym falsyfikatem. Na dokładne sprawozdanie trzeba było jednak czekać sześć miesięcy! Obejmowało tylko 4 stronice! Przez cały czas sprawa Całunu nie schodziła z pierwszych stron gazet, większość jednak tytułów prasowych podawała sensacyjną wiadomość z zastrzeżeniami, że "Całun nadal kryje swoją tajemnicę", ponieważ wizerunek na nim powstał wskutek obecności w jego tkanine prawdziwego ciala mężczyzny. Jeżeli powstał w Średniowieczu, to nie mógł być falsyfikatem, lecz był oszustwem i jednocześnie zbrodnią. Został otrzymany w wyniku takiego traktowania żywego człowieka, jak to ukazuje wizerunek Całunu. Przypuszczenie to okazało się tak nieprawdopodobne, że sam M. Tite w rok późniejwysłał do M. Gonellego list, piszac: "jak to Pan słusznie zauważył, zaliczenie Całunu do falsyfikatu kryja w sobie zamiar oszustwa, a datacja wędlem radioaktywnym nie jest żadnym wyraźnym dowodem na podtrzymanie tego przypuszczenia. Co do mnie, zawsze usiłowałem starannie unikać slowa falsyfikat... Stąd mogę tylko jeszcze raz przeprosić za jaki kolwiek problem, który tego rodzaju obsługa dziennikarska spowodowała Panu i innyn w Trybunie". Jednym z tych "innych" był kard. A. Ballestrero...

Jeśli nie zmartwychwstał...

Do stwierdzenia, że Całun Turyński nie jest falsyfikatem ani średniowiecznym oryginałem, nie trzeba było czekać na wyznanie dyrektora Brytyjskiego Muzeum. Takiej relikwii nikt nie mógł wyprodukować w latach 1260-1390 i nie jest w stanie wykonać jej dzisiaj. Wszystkich zadziwia wyznanie, jakie rzuca "bezbronne" płótno, które od blisko 2000 lat broni się "samo". Analiza metodą C- 14 była ostrzeżeniem, że utraciło ono zdolność dania odpowiedzi przez tak pobieżny i wykonany lekceważąco test bez uwzględnienia wyników, jakich dostarczyła historia i archeologia, nie mówiąc o innych dziedzinach wiedzy. Całun wyszedł zwycięsko z dwudziestowiecznej "próby ognia".

Odpowiedź główna i właściwa została już dawno dana. Jest nią wszystko, co mówi wizerunek. I to jest wszystko, co mówi wizerunek. I to jest najważniejsze. Jezus powiedział do Nikodema: Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał....(J3,16). Ewangelie mówią "jak", ale bardzo ogólnie. Wizerunek na Całunie owo "jak" ukazuje w całym okrucieństwie bicia, biczowania, koronowania cierniem i przybicia do krzyża gwoździami. Nie tylko. Wyniki badań naukowych wskazują naprawdę, której nie są w stanie udowodnić, gdyż wykracza poza prawa rządzące "tym światem". Tą prawdę wyraził św. Paweł słowami :Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, próżna jest nasza wiara (por.1Kor15,14).Przyjęcie prawdziwości Całunu Turyńskiego nie jest konieczne do zbawienia. Od początku Kościół nie używa tego "argumentu" w swoim nauczaniu, ale jak w gronie Apostołów znalazł się niewierny Tomasz, tak we wspólnocie chrześcijan żyją ludzie, dla których "dotknięcie ran "Chrystusa jest potrzebne. Nauka uczyniła właściwie wszystko, byśmy ujrzeli wizerunek martwego ciała Jezusa w nowym świetle jego odbicia na fotografii nie tylko dwuwymiarowej, ale trójwymiarowej, jak również w zapisach elektronicznych ukazujących głębię i całą "topografię" umęczonego ciała, noszącego na sobie ponad 600 urazów.... Zawsze jednak trzeba mieć na uwadze wypowiedź adwokata amerykańskiego J.Davitta:

"Nie wierzymy w Chrystusa ze względu na Całun, lecz go czcimy ze względu na Chrystusa".

Kleryk Karol Wojtyła czcił Całun od przeczytania w seminarium krakowskim książki R. Hynka, czeskiego doktora medycyny, który nawrócił się badając jego fotografie. Przetłumaczona na język polski książka pt. Święty Całun z Turynu - Męka Pańska w oświetleniu nauk, ukazała się w 1937 r. i w następnym roku została wznowiona. K. Wojtyła wspomniał o tym, gdyż już jako kardynał stał w katedrze turyńskiej przed wystawionym na widok publiczny Całunem: "Teraz jestem szczęśliwy, że zobaczyłem tę relikwię na własne oczy". By to dzień 1 września 1978r. Nikt wówczas nie przypuszczał, że 16 października kardynał zasiądzie na tronie Piotrowym jako Jan Paweł II. Po szokującej próbie metodą C-14, podczas konferencji w samolocie lecącym do Madagaskaru, na pytanie: "Czy Ojciec Święty uważa, że ta relikwia jest autentyczna ?", odpowiedział: "Jest to z pewnością relikwia".