Na żywo, nr 22, 1 listopada 1999 str. 58 |
Całun Turyński
Chrześcijański świat ujrzał
całun 600 lat temu i odtąd fascynuje go tajemnica tej niezwykłej relikwii.
Czy jest ona świadkiem cudu, czy dziełem genialnego fałszerza?
W 1355 r. w katedrze w Lirey we Francji po raz pierwszy pokazano wiernym zwój płótna, który - jak głosiła legenda - okrywał ciało ukrzyżowanego Jezusa. Widoczny był na nim wizerunek ludzkiej postaci. W 1506 r. papież Juliusz II uznał ten zwój za relikwię, 72 lata później przewieziona go do katedry w Turynie. Mimo to, nadal wielu badaczy dziejów całunu uważało, że jest on raczej szczęśliwie ocalonym portretem Jezusa niż świadkiem jego zmartwychwstania.
W maju 1898 r. włoski fotograf amator, Secondo
Pio, zrobił
zdjęcie tego zabytku. Po wywołaniu kliszy fotograficznej zauważył, że zamazany
obraz, jaki widać na tkaninie, na negatywie nabiera wyrazistości, ponieważ
barwy zostały odwrócone. A na całunie portret wygląda tak, jakby był
negatywem zdjęcia.
Po ogłoszeniu tego w prasie z nową siłą rozgorzały dyskusje na temat autentyczności całunu oraz jej ewentualnego związku z opisanym przez Pio zjawiskiem. Jednak dopiero odkrycia naukowe lat 50 i 60 naszego wieku pozwoliły na podjęcie próby uzyskania dowodów, które mogłyby rozstrzygnąć wielowiekowy spór.
W 1978 r. powstał Program Badania Całunu Turyńskiego. Wzięli w nim udział naukowcy z całego świata. Władze Kościoła zgodziły się na odcięcie skrawków tkaniny całunu potrzebnych do zaplanowanych badań. Uczeni różnych specjalności przeprowadzili szereg żmudnych analiz tych próbek.
Analizy wykazały,
że płótno utkano na przełomie XIII i XIV wieku, czyli ponad tysiąc lat po
śmierci Jezusa. Jednak wielu badaczy zakwestionowało ten wynik, twierdząc,
że tkanina mogła powstać znacznie wcześniej, a obecność na niej pyłków
roślin charakterystycznych dla Bliskiego Wschodu świadczy, że
prawdopodobnie pochodzi z Syrii.
Równie tajemniczy okazał się sposób wykonania wizerunku. Na płótnie nie znaleziono śladów farb. Walter McCrone, specjalista od mikroskopii, wykrył jednak na tkaninie drobiny naturalnych barwników używanych w średniowieczu. "Nie znaczy to wcale, że wizerunek Jezusa został nimi namalowany" - stwierdziła historyk sztuki, dr Isabel Piczek. Powołując się na zapiski Luigiego Fossatiego, zakonnika badającego dzieje całunu, wykazała, że obraz był 58 razy kopiowany przez malarzy. Stąd właśnie mogły wziąć się na nim farby.
W jaki więc sposób powstał rysunek? Średniowieczne
techniki malarskie nie pozwalały na uzyskanie tak doskonale trójwymiarowego
obrazu. Oczywiście mógł go wykonać jakiś geniusz, wyprzedzający swoją
epokę i używający nieznanych mikstur. Jednak badania prędzej czy później
stwierdziłyby ich obecność. Poza tym rozkład światłocieni sugeruje, że
artysta musiałby posługiwać się 5-metrowym pędzlem, wisząc nad płótnem
podczas malowania tyłu postaci, zaś malując przód - leżeć pod zawieszoną
na tej wysokości tkaniną!
Rozważano także śmiałą tezę, że całun jest rodzajem
prymitywnej fotografii. Urządzenie pozwalające uzyskać odwrócony obraz oglądanego
przedmiotu, zwane camera obscura, znano już w starożytności. Związki srebra,
którymi obecnie pokrywa się klisze fotograficzne, także były osiągalne dla
średniowiecznych alchemików Chcąc potwierdzić tę teorię, historyk sztuki
i syndonolog (tak nazywa się badaczy Całunu Turyńskiego), Nicholas Allen,
skonstruował urządzenie fotograficzne, jakie mogłoby powstać w średniowieczu.
Wykonał nim zdjęcie na płótnie. Było podobne do wizerunku na całunie,
ale... o wiele mniej doskonałe.
Jak więc w XIII lub XIV wieku byłoby możliwe tak precyzyjne odbicie ludzkiej postaci? Kto i po co by to robił? I dlaczego miałby zniszczyć dowody swej działalności? Czyżby nie chciał ujawnić światu swojego odkrycia?
Badania z użyciem najnowszych technik fotograficznych
stosowanych do badań kosmosu ustaliły, że efekt takiej trójwymiarowości można
też uzyskać, zmieniając strukturę włókien tkaniny. Zupełnie jak podczas
przypalenia żelazkiem. Jednak aby otrzymać obraz podobny do tego z całunu,
potrzebne jest żelazko o kształcie i wielkości człowieka, a do tego grzejące
na wszystkie strony. Ale kto i w jaki sposób budowałby w XIV wieku taką
machinę?
A może nie było to gigantyczne żelazko, tylko... wybuch energii o niespotykanej sile? Takie właśnie zjawisko mogło towarzyszyć zmartwychwstaniu Jezusa i pozostawić ślady na płótnie - uważają zwolennicy autentyczności całunu. Nauka nie może temu zaprzeczyć.
Sprawa Całunu Turyńskiego pozostaje więc nadal otwarta. Może w przyszłym tysiącleciu uda się ostatecznie odpowiedzieć na nurtujące chrześcijan od ponad 600 lat pytanie: czy obraz zachowany na zwoju płótna jest pamiątką niezwykłego zdarzenia, które stworzyło podwaliny współczesnego Kościoła katolickiego? Czy też fałszerstwem doskonałym?
Wika Filipowicz